Menu
Gildia Pióra na Patronite
carrieef

carrieef

Lekko przycisnąłem, bolało. Ale czując jak to odciąga mnie od tego, co dzieje się we mnie, schyliłem trochę i pociągnąłem milimetr do siebie. Zatrzymałem na chwilę akcję, bo moje serce biło jak szalone. Zaraz jednak dalej jechałem po skórze, nie zwracając uwagi na rytm pompowania krwi. Zobaczyłem zarumienioną kreskę o długości jednego centymetra. Za chwilę ujrzałem też krew. Wtedy z moich oczu popłynęła gorzka łza.

Poczułem jakby ulgę i wewnętrzne zadowolenie, które mówiło, że to mi pomaga.
Zacząłem więc chcieć więcej, coraz mocniej ciągnąłem ostrze po ciele. Z każdego nowego odcinka leciała świeża, piekąca krew. W moich oczach lśniła łza, szczęśliwa, zarazem ciężka i smutna. Raz też łza pełna nadziei, a raz zrezygnowania. Siedziałem tak oparty o krzesło i ze skupieniem kreśliłem rozpacz po skórze. Obok trzy centymetrowej kreski pojawiła się druga, tym razem dłuższa. Serce biło już wolniej, zdesperowane strachem, przyzwyczaiło organizm do bolesnego opuszczania jego wnętrza krwinek czerwonych i białych. Twarz robiła się coraz bardziej zachłanna, oczy błyszczały, spragnione widoku krwi, a usta połykały słone smutki.
Doszedłem do wniosku, że to za mało, że to pomaga, ale nie całkowicie. Ruszyłem nogami, by je rozprostować. Ugiąłem kolana i na czworaka sięgnąłem po biały przedłużacz. Wyjąłem z jego gniazdka ładowarkę od telefonu i wstałem, żeby zawiązać jego koniec do rury tuż przy suficie. Drugi zaś złożyłem w regulowaną pętlę. Wdrapałem się na wysokie krzesło i założyłem pętlę na szyję. Dopiero wtedy serce przebudziło się jak z zimowego snu i zaczęło pulsować trzykrotnie szybciej od pulsu przeciętnej osoby. Oczy wypuściły rzekę, gdzieś tam głęboko we mnie puściła ją tama zbudowana z ukojenia bólu bólem zadanym skórze. Nie wiem jak to się stało, ale moje marnie kolorowe usta wyjąkały niemy krzyk i w tym samym momencie nogi nabrały siły, dzięki której odepchnęły drewniany, mizernie zbity stołek. Jeszcze przez krótką chwilę ciało wyrywało się z opresji uścisku tętnicy szyjnej, ale dusza pomimo płaczu chciała i już przenosiła się w inne miejsce. Ciało poczuło drgawki, pragnęło powietrza, napełnienia nim płuc, ale nie mogło jego dostać.
Widziałem siebie, czarną smugę, czarne, ohydne oczy. Lodowaty oddech otulił moją twarz. W tle było słychać krzyki, rozpacz i chaos. Ale ja czułem spokój, jakbym był niebiańsko szczęśliwy.
Zaraz jednak zawiał silny wiatr. Wokół mnie latały uschłe płatki kwiatów i trawa. Oczy widziały raz światło, raz ciemność. Ponurość i dotyk jakiegoś nieżywego, obrzydliwego ciała, poczułem okropny odór zgniłych skór. Chciałem zakryć nos, ale nie mogłem się ruszyć. Używałem siły, lecz na próżno. Mięśnie i kości nie działały. Wtedy zobaczyłem zbliżającą się ku mnie przebrzydłą istotę, ale twarz była za bardzo rozmazana, żeby móc opisać jej zarysy. Zapach się posilał, dotyk przerodził się w mocny uścisk.
Nagle postać jakby przeniosła się tuż przede mnie. Nie miała wnętrza oczu, skóra zwisała z kości policzkowych, a usta sklejała krew. Wtem jakbym stracił wzrok, wszystko zgasło, a na moich ustach poczułem smak krwi, a zaraz odrażającą martwość ust i języka postaci.
Pocałunek śmierci.
I nagle wszystko stało się jasne, odzyskałem czucie w każdej części mojego ciała, z gardła wydobywałem głośny krzyk. Otworzyłem oczy, trzęsąc się i nadal krzycząc. Zobaczyłem wtedy znajomą twarz. Otaczały mnie przerażone oczy bliskich, oczy niby przestraszone, ale ciepłe i żywe. I ja czułem się żywy. W powietrzu ulatniał się suchy zapach spalonego kadzidła. Usłyszałem cichy dźwięk serca, które biło normalnie i spokojnie. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że śmierć, a życie to dwie zupełnie odmienne od siebie rzeczy.
Że śmierć jest straszna, a życie jest piękne, nawet w najgorszym cielesnym cierpieniu.

97 wyświetleń
42 teksty
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!