Świetnie się czyta bratnie dusze co do organizacji imprez. Towarzystwo to podstawa, reszta to w sumie zbędne dodatki. Przy ognisku zamiast paczek czipsów i chrupek załatwiało się garnek i prażonki, albo kartofle pieczone i masełko:) Dzięki temu był pełny brzuszek i nie pełen jakiś chemikaliów :)
... i o to chodzi, Sierjoża... gwarantem dobrej imprezy to towarzystwo... jedyny "składnik" wiodący i znaczący... reszta to, mniej lub bardziej, pożądane dodatki... paczka Crunchipsów w smutnym "ryjku" jest niczym przy "suchym lecz roześmianym pysku"...
Za moich czasów, w Dziurawych Prudach gwarantem przedniej imprezy było towarzystwo, micha "kartoflów" i pełna butla bimbru...w takiej właśnie kolejności...Może jestem starej daty ale od tych dzisiejszych "imprezowych pomocników" wolę pajdę chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym...jadło pierwsza klasa...a zabawić się można o suchym pysku i pustym żołądku...Miłego Grzegorzu!
Uwielbiam taki styl imprezowania o jakim opowiadasz Irracjo i nadal on istnieje, jednak w mniejszości! Nie raz na mało co starsza, ale każda domówka, impreza.. kojarzy mi się z beczką śmiechu i głupawkami. To jest coś, nic tego nie pobije jak przez kilka godzin się wygłupiasz i śmiejesz jak chory :)
... to też, Olu... choć nieraz i tak bywało... jedna herbata i dwa lub trzy wrzątki ( razy 1/3 ilości osobników )... jakaś gitara... i obsługa kawiarenki mogła iść do innych gości...
... ano, masz rację, Magdo... choć i za "moich czasów" jadło się i piło... lecz było to dodatkiem do imprezy... nieraz mocno okrojonym, biorąc pod uwagę możliwości rynku i finansów... tak naprawdę to nie straszą te dodatki... straszy, iż one stają się podstawą imprez...