Był jeszcze młody, niedoświadczony. Przyszła do niego, za rękę złapała - "Chodź ze mną, jestem tą prawdziwą, nic Ci przy mnie nie będzie, zamknij oczy, zaufaj mi". I ruszył za nią, niepewnym z początku krokiem. Lecz nabrał wiary i żwawo ruszył, i potknął się o kamień... Od razu ją odrzucił, stracił nadzieję, powiedział, że fałszywa jest, kłamliwa, niewierna. A ona smutno uśmiechnięta odeszła na moment... Dlaczego ludzie we współczesnym świecie tak łatwo tracą wiarę i nadzieję w wielką, prawdziwą miłość?
Może nie zabrzmi to najprzyjemniej... Ale czemu ruszył _za_ Nią? Czemu nie ruszyli razem - gdyby tak jak podeszła, za rękę się nadal trzymając ruszyli... Potknięcia wtedy nie straszne, gdy wsparcie obok w ukochanej osobie.