Jeśli jego wola jest twoją wolą, pewnie nie odczuwasz jej jako niewoli. Gratuluję wówczas osiągnięcia wyżyn samoświadomości i - chyba można tak to nazwać - czegoś w rodzaju pełni istnienia.
Gorzej jeśli wspomniany Bóg jest jedynie konstruktem mentalnym potrzebnym po to, by za bardzo nie brać odpowiedzialności za swoje wybory.
Jakoś tak wyszło, że w „imię boga” działy się m.in. najgorsze zbrodnie.
Wydaje mi się, że wiesz o co chodzi. Pewnie nawet bardziej niż ja. Ja tylko staram się wierzyć.
I nie ja już jestem tu najważniejszy więc nie chodzi tu o "wyżyny samoświadomości", a niziny łaski.
"Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa." Łk 9,23-24
Nawet jeśli jest jedynie mentalnym konstruktem, nawet jeżeli nie istnieje, nawet jeśli nie ma zbawienia, ni Wielkiej Bożej Miłości, to jeżeli w to wierzysz, jeżeli naśladujesz nieistniejącego Chrystusa, oddajesz siebie za innych, kochasz tych, których opluwają, starasz się być jak On - to nie ma znaczenia czy Bóg jest czy Go nie ma bo ten konstrukt pozwala czynić miłość i dobro.
W imię pieniądza dzieją się chyba gorsze zbrodnie, a jednak wszyscy zarabiamy, zwykle więcej i więcej.
Nie wiem o co chodzi. Znam Ciebie sprzed 10 lat, nie wiem kim teraz jesteś i jakie masz myślenie. Choć czytając twoje myśli mam pewne „intuicje”.
Wyżyny świadomości to dla mnie właśnie niziny łaski lub raczej pokory. Życie w zgodzie ze sobą i akceptacja tego, na co nie mam wpływu. Jeśli nie ty jesteś najważniejszy to kto? Żeby pozbyć się ego, trzeba mieć ego.
Mówisz do mnie pismem, więc odpowiem parafrazą: Kto chce żyć nie biorąc pod uwagę siebie, umrze. A kto straci swe życie oddając je za siebie, ten je zachowa.
Być może Bóg w którego wierzysz pozwala czynić miłość i dobro. Być może jest to sposób na życie. Ale czy to właśnie jest życie?
W imię Boga, miłości, pieniędzy mogą dziać się największe zbrodnie, mogą też dziać się najpiękniejsze rzeczy. Wszystko zależy od człowieka i jego intencji.
Nie wiem kto jest najważniejszy. Ja jedynie uważam (że jest tak a nie inaczej) lub wierzę. Nie kto, a co jest najważniejsze. Wydaje mi się, że to relacja miłości. Nie wiem czy pisałem o ego, ale tak, by się go pozbyć to trzeba je mieć i być świadomym, że je masz (a nie ono ciebie). Co do parafrazy to mógłbym się z tym zgodzić, ale nie wierzę w samozbawienie. Bóg jest jeden, każdy wierzy w Jednego. Czy mi pozwala, raczej mnie uzdalnia. Jeżeli Relacja z Bogiem jest śmiercią to wybieram bycie martwym. Skoro wszystko zależy od człowieka, od czego zależy człowiek…..
Ja widzę to tak, że relacja jest kluczem (i furtką), do ogrodu w którym kwitnie miłość. Zatem to nie relacja opiera się na miłości, a miłość na relacji. Jeśli potrafię odnaleźć swoją drogę i nią podążać, jednocześnie akceptując swoje ograniczenia, to pojawia się ufność i wiara, a z nimi to, co mogłabym nazwać miłością, gdybym chciała ją nazywać.
Czy Bóg jest jeden? A może wielu, każdy w końcu wierzy w to, co [...]
Miłość jest szczególną formą relacji. Najpełniejszą. Może źle się wyraziłem. Po czym poznaję miłość … zawierzam, a poznaję po owocach. Ktoś napisał, że miłość jest jedyną „rzeczą”, którą jeżeli się dzielisz i rozdajesz to ci jej nie ubywa lecz przyrasta. Poznaje ją po „wpływie” na rzeczywistość, siebie i ludzi. Jeżeli ją przekazujesz to wszystko staje się Takie.
Ty odnajdujesz drogę, by odnaleźć (nazwać) miłość. Ja odnajduję miłość, by nazwać ją drogą.
Czy jest jeden. Nie wiem. Ja wierzę. Wiedza jest [...]
Kiedyś pisałeś o nicości, pustce. Teraz piszesz o Bogu (pełni?). Coś się zmieniło i to „dobrze”. A jednak nadal wiele jest „tym samym”. Drugą stroną tej samej monety, choć samo odwrócenie jej jest już wstępem do inicjacji. Miałam też myśl, że szukałeś, a teraz wydaje Ci się, że znalazłeś.
A ja nadal niezmiennie kocham Junga i pozwolę sobie go zacytować: „Chrystus nie jest osobą, ale stanem sumienia; oznacza bycie oświeconym (słowo Jezus było imieniem; kiedy mówimy Jezus Chrystus, oznacza to, [...]
Również kocham Junga, co nie oznacza, że mnie oślepia. Nawet dziś na spacerze z psem zamiast się modlić rozmyślałem o nim.
Paradoksalnie, fakt, że odnalazłem nie oznacza, że przestałem szukać. Nie stałem się „mistrzem”, lecz obudziłem w sobie ucznia. Tak piszę o Bogu. Tak coś się zmieniło. Tak, to „jedynie” druga strona.
Pozwól, że zacytuję św. Jana od Krzyża „Gdy zatrzymasz się nad czymś przestajesz dążyć do wszystkiego.”
Jung może oślepiać, jak wszystko w co wierzymy bezkrytycznie. Może też rzucać światło. Jung nie był Bogiem, ale odnajdywał go w sobie (lub raczej - jak wolę myśleć - poprzez indywiduację odnalazł siebie w Bogu), przy czym nie wydaje mi się by był to stan, a proces (którego cel nie zakłada ukończenia, tylko trwanie w nim, ciągłe gubienie i odnajdywanie się). Jung miał również swój cień i był na granicy szaleństwa. Może dlatego jest tak bliski.
Cieszy mnie, że nie przestałeś szukać, a jednocześnie zatrzymałeś się. Zmieniło się Twoje podejście do zmiany. Niby nic, a wszystko.
Tak. Uważam b. podobnie. Jung szedł, moim zdaniem, właściwą drogą. W zasadzie mógłbym nawet nazwać go mistykiem gdyby traktował Boga jako odrębną Osobę, która pozwala Być.
"Ja może powstać i istnieć tylko w miłującym je ty." Hans Urs von Balthasar
Każdy z nas jest bliski szaleństwa. Nie każdy chce jednak być blisko siebie.
Dzięki za miłe słowo. Mam nadzieję, że u Ciebie równie dobrze.
"Każdy z nas jest bliski szaleństwa. Nie każdy chce jednak być blisko siebie."
I to jest chyba największym szaleństwem. Pomyślałam o Jokerze - to nie on był szalony, ale społeczeństwo, które go stworzyło. On stał się tylko jego ucieleśnieniem. Obłęd może być twórczy, jeśli delikatnie i z czułością go dotykasz. Lub może być przekleństwem, jeśli nie rozpoznasz go w sobie i innych.