A ja chciałabym komuś opowiedzieć, że mam się źle. Na Boga! Źle. Że chce mi się płakać w poduszkę i nie wytrzymuję tej presji. Że jeszcze chwila i będę tylko puchem marnym, bo nic więcej po mnie nie zostanie. Że spodnie, które kupiłam rok temu są na mnie dziwnie za duże. Że topię się w swetrach. Że spada mi pierścionek z palca. Że nie mam kiedy umówić się do lekarza. Że dedykacje piszę z automatu - jak zlecenie w pracy. Że podświadomie wyczuwam, że dzwoni telefon o 3 w nocy. Że nie mogę zasnąć, pomimo że śpię tylko 5-6 godzin. Że oczy mam dziwnie nieobecne i cała jestem jakaś taka nie do życia. Że zamiast mówić - milczę. Bo co tu mówić więcej? Jest do d*py, ku*wa, i co zrobisz? Ja ciągle się łudzę, że samo się zmieni.
Nie zmieni. Wiem. Przecież czytam te wszystkie mądre poradniki, o tym jak żyć w czasach, w których umiera się w tramwaju. Na oczach tłumu. I że nikt nie zapyta, czy wszystko w porządku. Bo jest cholernie nie w porządku żyć w tych czasach. Po prostu.
Na trupach wspomnień wyrastają kwiaty, piękne kwiaty. Ale one nie czytają poradników i nie jeżdżą tramwajami. One wstają z ziemi i patrzą prosto w słońce. Na przekór wszystkiemu i wszystkim. Pozdrawiam.