Wyboiste drogi przetaczam
Ciągle kołyszę się i patrzę
I biegnę dalej, tam Ona
Uśmiechem rozświetla cokolwiek
Widzę to, jakoby sen mą duszą miotał,
Ale widzę to, dotykać nie mogę
Jednak Patrzę.
Obok niej masy niemocy
Płacz niemowlęcia niczym krzyk uroczy
I patrzę i widzę jak zerka w mą stronę
Na ustach uśmiech, oczy od płaczu czerwone
-zaszklone
Odtrącam i patrzę w ziemię...
jednak patrzę.
Policzki czerwone, azot ciekły napływający do oczu
A ja nie widzę, nie zerkam, udaję
Niemoc mam w rękach,
cóż mogę?
Odbiegam myślami i chodnik gwałcę wzrokiem,
Podnoszę oczy, odwaga mnie straszy
Jednak patrzę.
Nie wiem jak długo wciąż tak milczałem
Patrzyłem, jak słupek stałem
Podniosłem oczy, a jej nie było
Cienie, czy stóp,
żadnego kształtu.
Wyobrażenie, cisza.
Stoję.
Zamykam oczy...
Na młodość krzyczę, z daleka widząc
Mogłem z nią śmiać się, nie o niej wciąż
Zostałem sam, jak długo?
Czas pokaże.
Jednako pewien nie jestem
Kim była,, kim bez niej jestem
I myślę stale, nienaruszalnie...
Dlaczego w myślach
Patrzę?