Menu
Gildia Pióra na Patronite

Spowiedź Cienia

erykmxm

erykmxm

Witaj w moim obłędzie.

Hej! (uznaj to za powitanie lub desperacka próba zwrócenia Twojej uwagi) Pewnie myślisz o niecodzienności tego początku, ale nie zniechęcaj się nim. Piszę, by wyrazić emocje w sposób inny niż autodestrukcja. Będzie to raczej spowiedź, aniżeli kazanie. Przeczytanie jej nie zajmie Ci wiele czasu, jest ona równie krótka co moje życie. Nie znasz mnie, nawet jeśli wiesz kim jestem. Mów mi więc „M” Zacznę od początku. Moim pierwszym chwilom tutaj, towarzyszyła najspokojniejsza i najbardziej zabójcza z pór roku – Zima – tak wspaniała dla mnie i tak znienawidzona dla świata. Gdy tylko zacząłem pojmować dlaczego muszę a nie, chcę być. Zrozumiałem, że coś jest nie tak, że nie pasuję do tej rzeczywistości. Ludzie udając tak wielkich i tak mądrych, byli kłamstwem. Maską przybraną, aby grać nie swoją rolę. A ja? Moją jedyną maską była, obojętność. Nikt nie dostrzega krwistych łez kapiących spod gładkiej maski, więc tak łatwo ją przywdziewać każdego dnia. Moja scena jak i również przedstawienie zawsze było dla mnie czymś odpychającym. Przegniłe serce jak spróchniałe deski, równie mocno poszarpane przez ciernie i podziurawione przez gwoździe wyzbyło się emocji. Zasłona przypominająca moją psychikę. Wyblakła, szorstka w dotyku i podarta przez ludzi, nazbyt ciekawskich, co znajdowało się po drugiej stronie. Ciągłe próby naprawienia jej nie przyniosły rezultatów, ale cóż. Nie można przecież oczekiwać, że nieustannie wbijane w nią igły, nie zostawią swoich śladów. Zapewne uznajesz teraz, że czytasz list samobójcy, ale nie. Gdy ludzie krzyczą „tylko tchórze potrafią się zabić” ja szepczę, że to największa odwaga. Stawić czoła niepewności jaką stworzył świat. Dla mnie, tchórzem jest osoba którą widuję w lustrze. Zaniedbana i wybrakowana twarz z pustym uśmiechem, który tak cenię, za spokój jaki daje mi podczas odgrywania swojej niezmiennej roli błazna w zniszczonym płaszczu z rękawami mokrymi od własnej krwi. Wiara nakazała rozumieć, że umierając pójdę do lepszego miejsca, lecz nawet w tak pięknym przesłaniu, ludzie zostawili swoje ślady. Dzieci umierając z głodu i chorób obserwują jak rosną coraz to większe, pozłacane skorupy które ktoś odważył, nazwać się „domem bożym”. Już dawno wykorzystano wiarę dla swoich korzyści. Przeliczono ile złota jesteśmy warci. Może właśnie w mojej wierze (lub jej braku) leży problem. Co dzień słyszę tak dobrze znane mi dzwony kościelne, lecz nie grają one dla mnie. Omijam je ,wierząc, że jeśli świat stanie się przeze mnie, choć trochę lepszy, kiedyś mi się to odpłaci. Idąc moją ścieżką, nie ujrzysz wspaniałych kolorów czy blasków świateł. Dostrzeżesz tylko czernie i szarości które sam będąc Cieniem, tak bardzo kocham i tak bardzo nienawidzę. Każdego dnia czuję promienie Słońc które trzymają mnie z dala od ciemności, lecz każdego wieczora Słońca zachodzą a ja zostaję w mroku. Samotnie krążąc po swoim smutnym świecie. Krzyczę o ratunek, krztusząc się krwią spijaną z nadgarstka z taką przyjemnością. Jeśli jesteś na podobnej ścieżce co ja, czytasz to pewnie tylko dla poprawy humoru. Myślisz „przynajmniej ten ma gorzej ode mnie”, lecz są na tym świecie ludzie którzy musze znosić znacznie więcej. Nie obchodzi mnie, co teraz myślisz. Zbyt wybiłoby mnie to z rytmu i znów chciałbym przywdziać sztuczny uśmiech, tylko po to aby Cię pocieszyć i powiedzieć, że wszystko u mnie okej. Wmawiam sobie „Póki mogę chodzić, jest dobrze.” Nie zrozum mnie źle, już tłumaczę. Tylko w taki sposób widzę nadzieję, że kiedyś będzie lepiej, że moje życie faktycznie nabierze barw tęczy (choć starczyłoby tylko kilka z nich). Jeśli, jeszcze to czytasz, to pewnie zauważyłeś/łaś, że napisałem „Słońc”. Mam w życiu kilka osób dzięki którym/przez które nadal istnieję. W końcu Cień istnieje tylko gdy Słońce daje swój blask. Te osoby są wszystkim o co mogłem kiedykolwiek błagać. Sama ich obecność daje mi siły do bytowania, lecz mimo, że czuję ciepło jakie mi dają, nigdy nie zwrócą na mnie uwagi. Jestem największą pomyłką, a one są bliskie doskonałości... Mój dom, moje więzienie, moje piekło. Każda chwila tutaj, doprowadza mnie do obłędu. Czując zapach alkoholu zmieszanego z dymem papierosa chce mi się rzygać, mimo, że jest on zapachem mojego dzieciństwa, jest on zapachem moich ran i blizn, jest zapachem każdego dnia i będzie on moim ostatnim zapachem. Co dzień czuję nienawiść do samego siebie za to, że przełożyłem komfort nad szczęście. Marzę o tym by uciec, iść przed siebie, aż w końcu padnę i ktoś nie wrzuci mnie znów do mojej pozłacanej klatki. Nie czuję się bezpiecznie w tym miejscu. Szyderczy wzrok wpatrzony w każdy mój ruch, wzrok osoby czekającej z nożem przyłożonym do mojego serca, czekającej na moment kiedy przestanę biec i pozwolę mu, na uwolnienie mnie stąd. Mimo, że chciałbym skończyć przedstawienie już teraz, wiem, że nie mogę. Nie mogę zostawić widzów w trakcie sztuki. Nie mogę pozwolić zgasnąć żadnemu ze Słońc… Wytrzymaj ze mną jeszcze trochę. Wysłuchaj więc co mam do powiedzenia.
Chcę abyś wiedział co odebrało mi radość do życia (Mówiąc szczerze), co doprowadziło mnie do krawędzi życia a mojego największego z marzeń….

Stracony Krzyżowiec

Wyruszyłem na swą pierwszą wyprawę. Mój miecz nie zaznał jeszcze walki, a tarcza nie nosiła dumnych blin zadanych przez wroga. Ja sam z nadzieją w sercu nie bałem się iść przed siebie. Wierząc w swoją Boginię i jej miłość do mnie, przemierzałem bezkresne pustynie w poszukiwaniu jej oblicza. Strudzony nieustannym marszem, zatrzymałem się w oazie, aby odpocząć i przemyśleć gdzie wyruszyć dalej. Wsłuchując się w szelest liści, leżąc pod jedną z plam. Dobiegły mnie dźwięki tak piękne, że w jednej chwili przysłoniły szelest wody, szum drzew i melodie ptaków towarzyszące mi od początku mojej wędrówki. Usłyszałem śpiew mojej Pani grającej swoją balladę jak wtedy, gdy pierwszy raz stanąłem przed jej obliczem. Z każdym kolejnym jej słowem, stawałem się silniejszy. Każdy wers na nowo tyczył mi kierunek. W końcu. Dotarłem ku białym murom Jeruzalem. Bardziej szczęśliwy niż kiedykolwiek z myślą, że za raz ujrzę moja wybrankę, nie dostrzegłem Mahometan strzegących bram miasta. Zdawałem sobie sprawę, że krzyż na mojej tarczy budzi w nich wstręt. Nie wpuszczono mnie na spotkanie z moją ukochaną. Jedyne o co prosiłem, aby przekazali jej mój list. Moje błaganie, aby zachciała ze mną odejść. Czekałem za odpowiedzą długi, długi czas. Tracąc nadzieję z każdym dniem, w końcu dostałem swoją odpowiedź. Żołnierze poprowadzili mnie przed oblicze Mahometa. On –wielki król- zaprosił innowiercę do swojego domu na wspólny posiłek. Nie jedząc od bardzo dawna, rozkoszowałem się każdy gryzem i każdym łykiem wina. Rozmawiając jak ze starym przyjacielem, pojąłem, że to zaproszenie miało cel. Mimo jego wielkiej władzy i gościnności zapytałem wprost. Mahomet uśmiechnął się i zawołał „Przybądź” a zza powoli otwierających się drzwi ujrzałem moją Pani. Padłem na kolana dziękując Bogu za to, że jest cała i zdrowa. Lecz nie zmierzała ona w moim kierunku, skierowała krok w stronę swojego władcy tylko po to aby usiąść koło niego, jako jego żona. Przemierzałem bezkres tych złowrogich krain aby znów usłyszeć jej głos i balladę graną właśnie dla mnie, ażeby znów poczuć jej słodki zapach. Cały mój trud był na nic, odnalazłem ją tutaj, tak blisko a jednak dalej niż kiedykolwiek. Straciłem wszelkie nadzieje, a ona wtedy tonem znanym tylko mi, podziękowała za trud, za wszystko co dla niej wycierpiałem i poprosiła aby został obok. Zgodziłem się, lecz każdego dnia widząc jej szczęście u boku mojego nowego władcy, czułem coraz większy gniew do boga, za próbę na jaką mnie wystawił. Pod osłoną nocy opuściłem bogate sale, zostawiając po sobie jedynie mój miecz i tarczę. Broń którą ofiarowała mi moja Bogini i wiarę jaka chroniła mnie przed złem czyhającym poza murami. Przemierzając puste korytarze, każdy mój krok stawał się coraz trudniejszy. Trzymając dłoń na wrotach, wyszeptałem swoją miłość i odszedłem. Nie mając już celu dla dalszej wędrówki zrzuciłem z siebie zbroję i wyruszyłem naprzód. Brnąc kolejny dzień w gorące pustynne zaspy, traciłem uczucia jakimi kiedyś darzyłem osobę którą wydawało mi się, że tak dobrze znam. Nieoczekiwanie, natrafiłem na obozowisko ludzi modlących się do swoim bogów jakby byli oni jednym i tym samym bogiem. Zapytałem co robią pośrodku pustkowi a starszy mężczyzna wstał i uścisnąwszy mnie powiedział „Modliliśmy się, aby Bogowie zesłali nam Anioła który poprowadzi nas ku wolności i zjawiłeś się Ty”. Ujrzawszy ich nadzieję zrozumiałem, że to jest mój nowy cel…

Leżąc na samym dnie, najlepiej widzę gwiazdy

Mogło zaskoczyć Cię to dlaczego ze spowiedzi przeszedłem w średniowieczną opowieść, ale ja nadal piszę o sobie. Ta historia była po to aby pokazać Ci, że kiedyś faktycznie byłem szczęśliwy. Napisałem ją dlatego, że nie chodzi mi o zniszczenie Ciebie, mną. Patrząc w lustro, widzę Clowna z nienaturalnie zdeformowanym ciałem. Śmieję się panicznie z powodu lęku do ludzi i każdego dnia, gdy muszę patrzeć w ich zimne oczy. Nerwica nie pozwalająca mi zasnąć, lecz gdy tylko usnę, koszmary przerywają mój sen. Zmęczenie i nieustanne myśli, kiedy w końcu skończy się moja parodia życia, doprowadziły do chorych halucynacji. Również w tym momencie, boję się tego co jesteś w stanie zrobić gdy tylko się odwrócę. Nie robi na mnie wrażenia widok żył i organów ludzkich, nie wzdrygam się widząc koniec kolejnych samobójców, zwykłym zdjęciem jest zdjęcie zmasakrowanych zwłok, ale sam fakt, że coś mogłoby się zdarzyć moim bliskim, przyprawia mnie o dreszcz. Święta, a zwłaszcza wigilia to piękny okres w roku, spokój i harmonia panuje w domach, wszyscy są szczęśliwi siedząc przy wspólnym stole. Dla mnie również jest to piękny czas, zasłaniając twarz, wychodzę wdychać zimne powietrze błąkając się po mieście samotnie z roku na rok coraz dłużej i dalej. Moja największa z miłości zawsze czeka na mnie w miejscu znanym tylko nam. Siedzi na polanie otoczonej gęstym lasem nawołując abym położył się do jej stóp i spędził przy niej wspólnie, ostatnią noc. Leżąc patrzę w tak odległe gwiazdy i zapominam, że każda z nich już dawno zniknęła a jedyne co po nich pozostało to blask który nie chce odejść, jakby bojąc się zapomnienia. Żyję otoczony przez słowa przeszłości, rzeczy które przypominając mi radość, przynoszą jeszcze większy żal z powodu, że tak wspaniały okres już przeminął. Nauczyłem się piękna słów „Carpie Diem” gdy poznałem swoją nową rodzinę. Z coraz to większą dumą wypowiadałem je za każdym razem gdy ktoś pytał o cel mojego istnienia. Żyjąc teraźniejszością nie dostrzegam pustki jaka mnie otacza. Odcięcie od świata samo sprowadziło mnie na tą ścieżkę, ale to nie była moja decyzja. Nie chciałem losu jaki mnie spotkał. Chciałbym móc obudzić się jutro z miłością do świata, z nadzieją w to, że jutro będzie mój najlepszy dzień, że jutro poznam tą która da mi lepsze życie, lecz nigdy nie jest tak prosto. Spadając w kolejne kręgi piekieł, łatwo przeoczyć, że nie można już się cofnąć a z każdym kolejnym krokiem jest coraz ciężej. Dziękuję Ci za obecność. Myśl o tym, że poznajesz mnie z każdym przeczytanym słowem, przynosi mi ulgę. Każdego dnia staję się coraz mniej wyraźny, coraz bardziej zlewam się z szarym tłumem, lecz mimo to poświęcając się dla innych zapominam o samotności, czuję chwilową radość ze szczerych podziękowań i uśmiechów na twarzach. Wiara w Eden pomaga żyć, wieczny dobrobyt, harmonia i spokój. Bez zła, wojen i zbrodni… taka piękna iluzja.
Nawet najczystszy z Aniołów może zbłądzić.

„Przepraszam, poprawię się…

…obiecuję…” Tak często to powtarzałaś, a ja tak ślepo w to wierzyłem. W końcu czym bym się stał gdyby nie moja ufność? Pewnie tym czym jestem teraz. Każda chwila przy Tobie dodawała mi sił mój Aniele. Zatracając się w Twoim uśmiechu zapominałem o skrzydłach które tak radośnie mi wykradłaś, żeby móc patrzeć jak spadam w mrok. Brnąłem w śniegu i w deszczu aby tylko móc Cię ujrzeć. Każda godzina z Tobą była jak minuta, a każda sekunda bez Ciebie, jak wieczność. Nie wiedziałem co zrobić gdy po dniu spędzonym razem, tak delikatnie zamykałaś drzwi za moimi plecami jakbyś bała się, że to mnie rani. Starałaś się żyć moim życiem. Może ze względu na wspólnych znajomych, może po prostu faktycznie byłem dla Ciebie czymś więcej niż tylko cieniem. Ale co się stało? Kto to? Czemu nie patrzysz mi w oczy gdy rozmawiamy? Nic nie musiałaś mi mówić. Wiedziałem od razu o co chodzi, po prostu chciałem szczerości, chciałem dostrzec granicę kiedy jego listy stały się ważniejsze ode mnie. Wyprzedzając Twoje pytanie dlaczego mam Cię za cierń w oku. Prosiłem Cię o prawdę, ale Ty grałaś przyjaźń którą już dawno temu odrzuciłaś. Za każdym razem gdy przepraszałaś, chciałem się wykrwawić, żeby nie musieć starać się uwierzyć w to, że naprawdę coś dla Ciebie znaczę, że postarasz się poprawić i kiedyś będę mógł znów czuć się potrzebny. Gdy w końcu byliśmy sami, w tę noc magii. Stojąc po środku sali, rozmawiając o naszym wciąż niedokończonym temacie, odrodziło się moje dawno stłumione uczucie. Patrząc na blaski miasta, po twarzy popłynęła mi samotna łza. Jakby miała ona siłę zabrać ze sobą wszystkie złe emocje które rozszarpywały mnie od środka, uśmiechnąłem się lekko zdziwiony, że jeszcze potrafię płakać. Mimo, że pamiętam Twoje blond włosy, Twój szeroki uśmiech, Twoje radosne oczy i delikatne dłonie, nie pamiętam już Ciebie. Tego jak wierzyłem w Twoje słowa. Każdej chwili spędzonej razem. Każdego kłamstwa które we mnie wpajałaś. Każdej rany którą mi zadałaś. Pamiętam jedynie to gdy on napisał do mnie. Ponieważ Ty nie miałaś odwagi, aby to skończyć prosiłaś o to jego. I już trzeci raz umieram, aby ponownie narodzić się w mroku przez tych którzy posługują się moim imieniem. Imieniem które jak blizna nigdy mnie nie opuści, ale mimo to lubię je. Znów zaczynasz. Po czasie zbyt długim, abym cokolwiek jeszcze czuł. „Miał” dobrze wiedziałaś, że zareaguję. W końcu zawsze to na mnie działało. Tęsknisz? Co się stało? Opowiadasz o tym, że się pokłóciliście, o tym, że coś jest nie tak, że brakowało Ci mnie. Ale ja już nie chcę słuchać tych kłamstw, nie chcę kolejny raz otwierać serca przed wężem. Długo leczyłem się z Twojej trucizny. Co dzień czułem się jak na odwyku. Myślałem tylko o Tobie. Byłaś mi jak narkotyk, dzięki Tobie czułem się wyjątkowy, choć tak naprawdę zabijałaś mnie od środka. Twoje słodycz już na mnie nie działa, ale co się dzieje? Przeprosił? Mówisz, że musisz już kończyć. „Nie chce mi się z Tobą gadać” jest moim ostatnim zdaniem. Odkładam telefon i zapominam o Tobie, upadły Aniele...

Znów od początku

Tak wiele myśli mknie przez moją głowę zawsze, gdy zamykam oczy by nie czuć, tego co dzieje się dookoła. Każda z nich jest zbyt brutalna, żeby móc ją zignorować. Ich krzyk doprowadza mnie do obłędu. Nie potrafię ich zatrzymać. Każda chwila spędzona samotnie, jest wypełniona myślami o mroku i tego co się w nim kryje, o tym jak delikatne jest samobójstwo poprzez podcięcie sobie żył i spokojne wykrwawienie. Jaka cisza panuje wokoło. Nie słychać napinającej się liny, panicznych prób nabrania powietrza, wystrzału, czy osuwającego się bezwładnie ciała. Jedyne co pozostaje to kapanie krwi i łez z powodu, że świat był zbyt zniszczony, aby móc go przyjąć. Narzekałem na ludzi rozdzierających moją psychikę a sam jestem hipokrytą robiąc dokładnie to samo. Powinienem przestać, ale już nie mogę zawrócić. Z każdym słowem staję się gorszy. Moja spowiedź wyniszcza mnie od środka. To co miało mi pomóc, zabija mnie. Z każdą raną przychodzi większy ból, ale Ja nigdy nie będę mieć ich dosyć. Wolę cierpieć niż nie czuć nic. Mimo, że nie dosłowna, jest to pewna forma śmierci. Zginęła we mnie, ta strona która zostawała przy zdrowych zmysłach. Tą która każdego dnia słodkim głosem szeptała mi do ucha, że pora już wstać. Świat odebrał mi ją. Kazał patrzeć na jej gwałt i śmierć. A potem ktoś obcy z uśmiechem na twarzy rzucił mi pistolet z myślą, że sam się zabiję, ale nie potrafiłem. Uciekłem w mrok ciągle trzymając ostrze kapiące krwią mojego szczęścia, dając ślady tym którzy chcą mnie dopaść. Oni przybyli. W białych rękawiczkach, pod krawatami. Każdy bardziej perfekcyjny od poprzedniego. Każdy umierał tak samo. Ich ciała pochłonęły płomienie które strawiły dom dla obłąkanych, który był mi azylem. Gniję ukrywając się przed światem. Odór rozkładającego się mięsa chowam w blasku aromatyzowanych świec. Mój plan nigdy się nie zmieni, mimo, że tak bardzo chciałbym zmian. Wstań, zjedz, wyjdź, wróć i zgiń. Nieustannie od zbyt wielu lat aby móc je zliczyć, oglądam swoje życie, jak kiepską komedię ze złą scenerią i obcą obsadą. Dopowiadam zaimprowizowane kwestie, jakby ktoś faktycznie oglądał moje czyny. Patrzę na swe ręce, lecz to nie są ręce moje. Nie ja nimi steruję. Jestem tylko maszyną wykonującą rozkazy innej maszyny. Gdy tylko przerdzewiejemy, wszyscy trafimy na złomowisko, połączymy się z ubitymi w ziemi odpadkami i poczekamy na powolny rozkład. Jednostki zbyt pozytywne, by mógł je stłamsić świat, starają się pomóc innym. Lecz są tacy którzy czują jedynie zazdrość o to jak wielkim można być, wykorzystując jedynie miłość. Chcą oni za wszelką cenę zniszczyć to w co pragnę wierzyć.

Kiełkujący las

Samotność. Tak bardzo się jej bałem, nie chcą dopuścić jej do świadomości. Ale nie była ona tak bolesna jak moje oczekiwania. Życie i tępo jakie nabrało, nie pozwoliło myśleć o mroku. Strach przed kolejną raną i ciągle otwierająca się stara rana zamieniły mój uśmiech w grymas bólu. Poznałem ludzi chcących pomóc mi, iść moją drogą. Byłem im obcy, a oni przyjęli mnie. Każdemu z nich zawdzięczam kolejne promienie mojego słońca. Znów zrozumiałem czym jest uśmiech, jak bardzo za nim tęskniłem i jak bardzo go potrzebowałem. Moje życie faktycznie zaczęło się układać. Poznałem wtedy Ciebie, moja różyczko. Siedziałaś samotnie na wzgórzu otoczonym przez ciernie. Chwile gdy patrzyłem na Twoją wręcz nieziemską urodę w akompaniamencie księżyca, były czymś niezwykłym. Potrafiłem śpiewać pieśni do Ciebie całe wieczory i noce. Zanim się obejrzałem, minął rok. Nadal wszystko się układało, byłem radosny i uśmiechnięty, a Ty, moja różyczko. Opatulona w kocyk, patrzyłaś na mnie, a ja wiedziałem, że zawsze obok. Byłaś mi kimś więcej niż tylko jednym z kwiatów na łące. Opiekowałem się Tobą, chcą dla Ciebie jak najlepiej. Nie dostrzegałem tego, jak wielkim idiotą byłem. Wiedziałaś jak wiele dla mnie znaczysz i z chęcią to wykorzystywałaś. Byłem Twoim zapasowym kołem. Przez rok wodziłaś mnie za nos, a ja nic nie zrobiłem. W końcu stabilizacja jaką osiągnąłem zaczęła się rozpadać. Życie zaczęło zbaczać na inny kierunek, nie wiedziałem co zrobić. Nie rozmawialiśmy od jakiegoś czasu i w końcu Twoja wiadomość doprowadziła mnie do furii. Wszystko to co przez rok razem budowaliśmy porzuciłaś dla niego. Miesiąc z nim, był więcej wart. Nie pomyślałaś nawet o tym, żeby ze mną porozmawiać i wytłumaczyć co się stało. Po prostu odeszłaś. Powiedziałem Ci całą prawdę, o tym jak nieufny się stałem po tym co przeżyłem i jak bardzo zależy mi na Tobie a Ty nawet nie chciałaś mnie wysłuchać. Jedyne oparcie miałem w przyjacielu, on był zawsze przy mnie. Na dobre i na złe. Jest jedną z niewielu osób dla których mógłbym ofiarować swoje życie i przy okazji czerpać radość, z faktu, że nic mu się nie stanie. Znów się spotkaliśmy. Nie z własnej woli, lecz z przymusu. On jest z Tobą a ja ostatkami sił powstrzymuję się, żeby nie rozwalić mu twarzy, za jego prowokacje. Nadszedł dzień, gdy napisałaś z prośbą, żebyśmy nadal się znosili mimo wszystko, w końcu będziemy się często widywać czy tego chcemy czy nie. Nadal uważam, że wyśmianie Cię wtedy było najlepszym co przez ten rok, z Tobą zrobiłem. Nie zasługujesz nawet na to, aby napisać o Tobie coś wyniosłego. Myślałem, że jesteś różą. Chroniłem Ciebie i opinii o Tobie, ale teraz rozumiem, że jesteś tylko zwykłym chwastem, którym tak wielu już się zachwycało, że jedyne co Ci pozostaje to ten jeden, któremu inne kwiaty nie udostępniają swojego piękna, więc cieszy się z Ciebie. Jesteście siebie warci i chyba powinienem mu podziękować. Gdyby nie on, nadal okłamywałbym się, że jesteś porządna.

Znów na scenie

Znów w swoim obłędzie… przyjdzie mi zawisnąć na granatowym sznurze gdzieś daleko w lesie. Wisząc nie zobaczy mnie nikt, ucichnę łapiąc ostatnie tchnienia otulony w liście i gałęzie. Tyle czasu uciekałem. W końcu stanąłem aby nabrać powietrza, pozwolić odpocząć zmęczonym nogom. Myślałem, że zgubiłem już przeszłość, że wszystko zacznie się układać na fundamentach które mozolnie budowałem każdą wolną chwilę. „To” znów nadchodzi. „To” ma zimne szpony i bladą twarz o pustym, przenikliwym spojrzeniu. „To” zawsze będzie przy mnie. Czuję jak czai się za mną, tylko po to, aby wychylić się w najmniej spodziewanym momencie ze swoim obłąkańczym uśmiechem i spojrzeć mi w oczy. Najbardziej przerażająca sceną jaką potrafię sobie wyobrazić, to ona, spoglądająca na mnie. Tak, znów tu jestem. Wszystkie moje Słońca są dalej niż kiedykolwiek a ja znów jestem w mroku. Ty moja najdroższa, schyliłaś się ku mnie i ogrzewałaś moje serce. Przy Tobie, nie umiałem być już Cieniem. Stałem się czymś lepszym, czymś czym nigdy dotąd nie byłem. Lecz teraz znów jesteś daleko. Przestałaś na mnie patrzeć. Przestałem na Ciebie czekać. Widząc siebie w tej chwili, mogę porównać się do nieszczęsnego Ikara, który tak bardzo zachłysnął się swobodą, że runął w otchłanie wód. Nie będąc już ni Cieniem, ni Ikarem stałem się niczym. Stałem się szeptem krążącym po drogach i polach. Nikt już mnie nie ujrzy mimo, że wołam ile sił w pompach które kiedyś nazwałbym płucami. Stoję pośrodku pustego placu. Nie widzę nic dookoła, prócz własnych butów i kawałka brukowanej ziemi. Zewsząd dobiegają najsłodsze z głosów, jakie było dane mi słyszeć. Wyciągnąłem dłoń, abyś przyszła do mnie, lecz Ty wciągnęłaś mnie w mrok. Jasny plac na którym stałem staje się coraz odleglejszy i bardziej nieosiągalny. Melodyczne głosy zamieniają się w krzyk bólu i strachu. Upadłem na kolana. Nie umiem dalej walczyć. Poddaję się temu co daje mi los. Jeśli tego właśnie chce, niech skończy ze mną już teraz. Błagałem wszechświat, karmę i równowagę o to aby w końcu mnie zabili, ale to nie mogło się tak po prostu skończyć. Moje przedstawienie wciąż trwa mimo czy tego chcę czy nie chcę. (Otwieram kolejną paczkę antydepresantów. W sumie to już będą 2 wiosny odkąd zacząłem regularnie je brać.) Klęcząc błagam Was, zabijcie mnie. Pozwólcie mi odejść, ale wtedy ujrzałem, że znów powróciłem na jasny plac. Zacząłem śmiać się poprzez łzy. Nie wiedziałem co powinienem zrobić. Nie wiem po ilu minutach zemdlałem, ale obudziłem się w swoim łóżku. Zlany potem, czując suchość w ustach wstałem chwiejnym krokiem i wyszedłem w ciemną noc. Klęczę pośrodku śniegu, ale nie czuję zimna. Wydmuchuję parę skraplającą się na ostrzu noża. Patrzę w pustkę, ale już bez strachu. Słońca już dawno odeszły, lecz „To” stoi kilka kroków ode mnie z rozgoryczoną miną, jakby coś szło nie po jej myśli. Oni odeszli, w końcu jestem sam. Patrzę na niezmienne, martwe gwiazdy nad moją głową. Na księżyc pełen tak wielu niedoskonałości, lecz dający nam jasną noc. Na drzewa i krzewy szeleszczące pod najmniejszym szeptem wiatru. Przestałem kochać i nienawidzić, czernie i szarości. Już nie jestem jednym z nich. Nienawiść, złość, szczęście i miłość już mnie nie dotyczy. Znów pozostaje tylko obojętność i krwawe łzy. Zamordowałem swojego największego wroga. Podciąłem żyły u nadgarstka czekając, aż się wykrwawi na oczach moich i wszystkich tworów wyobraźni jakie kiedykolwiek stworzył. Krew delikatnie kapie zamieniając śnieg w szkarłatny szlak. Ciało staje się coraz lżejsze, a na twarzy pojawił się uśmiech. Z każdą kolejną kroplą czuje coraz większy spokój, aż w końcu spełnia się moje największe z marzeń…

Jest cicha zimowa noc, pada delikatny śnieg. Wychylam się przez okno, a zimne powietrze owiewa mi twarz. Ogarnia mnie błogi spokój a moje ciało unosi się. Odlatuję, odchodzę. Jedyne co pozostaje to moja martwa skorupa którą pogrzebaliście zanim jeszcze zdążyłem poznać smak życia…

Jedyne co pozostaje to kapanie krwi i łez ponieważ
świat był zbyt zniszczony, aby móc go przyjąć.
„M”

2270 wyświetleń
26 tekstów
0 obserwujących
  • 5 February 2014, 00:49

    Podchodziłam do tego tekstu chyba trzy razy. Za pierwszym razem powierzchownie odrzuciła mnie jego długość, ale jednak coś kusiło, dobrnęłam do końca i nie żałuje. Żałuje może, że się skończyło. Bardziej tego. Chciałabym w tej opinii napisać coś mądrego, ale cóż... nie potrafię pięknie ubrać w słowa uczuć, nie potrafię tak trafnie dobrać metafor i brzmiałoby to jak zwykła tandeta. Dla mnie to wszystko, to wyżej napisane jest piękne. Osobiście właśnie uciekam od życia. I szkoda mi tak siebie. Żem [...]

  • erykmxm

    13 January 2014, 20:04

    Tekst powstał blisko pół roku temu. Faktem jest, że krótko po rozstaniu, ale nie przez to go napisałem. Przez całe życie tłumiłem emocje i w końcu doprowadziło to do poważnej formy depresji. Tekst jest moją formą oczyszczenia siebie, w inny sposób nie potrafiłbym wyrazić tego co zawsze chciałem wyrazić.

  • erykmxm

    9 January 2014, 20:07

    Piórem nie wiem jak Ci odpowiedzieć. Mam sie odwrócić od muru, gdy ja unoszę sie ponad nim. Znasz mnie, tylko z kilku słów które zawarłem w tekście, a tak śmiało mi radzisz?. Prawdą jest, że nie patrzę tak daleko jak chcesz, patrzę wgłąb siebie. Patrzę na to co się dzieje ze mną, a nie z odległym światem. W końcu czyj głos usłyszysz wyraźniej? Swój, czy kogoś odległego?