Menu
Gildia Pióra na Patronite

W niewoli pragnień i oczekiwań...

Eufemia

Eufemia

To list - wysłany do prawie nieznajomego człowieka... Jest wdowcem. Napisał mi o tym, że jego priorytetem jest znalezienie kobiety - żony dla niego i matki dla jego dzieci. I że żyje nadzieją, że Bóg mu da taką kobietę. Pozwoliłam sobie sprowokować go, by spojrzał na ten temat z nieco innej strony. I tak się urodził ten oto "list":

Cześć A.....
Dzięki za tyle miłych słów na temat tego, co Ci napisałam - cieszę się, że mogły w jakiś sposób dostroić się do Twojej sytuacji. To, że pragniesz nowego związku, jest potrzebą jak najbardziej w porządku i nie zamierzam twierdzić ani Cię przekonywać, że tego nie pragniesz i nie potrzebujesz, Ty i Twoje dzieci… oczywiście, że byłoby to dla Was wielkie błogosławieństwo i dobro, gdybyście znów mogli stanowić pełną, kochającą się rodzinę. Bóg wie, że jest nam ciężko żyć na tak nieidealnym świecie, skażonym przez zło, które rujnuje nasze własne marzenia o czymś dobrym. Bo tak jest – zło okrada nas z doświadczania dobra ale też z umiejętności kierowania się dobrem…i nawet subtelnie, ale zawsze te cegiełki zła też od siebie niechcący dokładamy…Dlatego nie tylko ten świat jest winny i inni, ale i my sami. I dlatego nie możemy się spodziewać, że ten świat kiedykolwiek stanie się idealnym miejscem, a nasze życie wolne od cierpienia. Musimy to zaakceptować, by nie żyć w iluzji, że cokolwiek jest w stanie dać nam prawdziwe i pełne szczęście. Bóg nieraz pragnie doprowadzić nasze serca do stanu uznania tego, głębokiego zrozumienia istoty grzechu, bólu i cierpienia oraz miłości Boga, pozwalającego człowiekowi ponosić wszelkie konsekwencje jego wyborów…które niestety dotykają jak choroba innych, niewinnych tego zła ludzi. Świat to taki poligon. A kluczowe rozgrywki toczą się na poziomie duchowym… To, co się wydarza, to już materialna manifestacja tych bitew, wojen, próby sił. Co ciekawe ale i smutne, to energia naszych serc je bardzo mocno zasila…im więcej w ludziach zła, tym więcej dajemy mu przystępu do naszej rzeczywistości… Dlatego poniekąd jesteśmy odpowiedzialni zbiorowo za dobro i zło wokół nas. Za to, co generujemy. Za stan naszych serc jako generatorów i przekaźników dobra i zła. To jest naprawdę wielka odpowiedzialność, której gołym okiem nie widzimy. Ale jest kluczowa dla naszego życia, dla życia naszych bliskich i dla całego świata.

Twoje pragnienia są jak najbardziej OK, a jednak czasem Bóg oczekuje, że przejdziemy przez prawdziwy krok wiary i zaufania – bo po prostu powołuje nas do tego. I myślę, że to dobrze, gdy powołuje…Choć wiemy też, że każdy rozwój zaczyna się „poza strefą komfortu”. Dziś wpadły mi w ręce słowa, które dobrze opisują taki stan. To słowa z mojej ulubionej ostatnio (ulubionej bo trudnej, miażdżącej, powiedziałabym…) książki L.Crabba „Jeśli chcesz zmiany, zacznij od swojego wnętrza”. Czytam ją dość nieregularnie od paru miesięcy, bo co kartka, to dla mnie nowa przepaść do pokonania i lekcja pokory do odrobienia… I dziś dotarłam do tematu grzechu mieszkającego w naszym sercu – grzechu naszych własnych żądań wobec Boga. Właściwie już o tym wiedziałam, ale dziś doświadczyłam jeszcze mocniej tej prawdy. Chodzi o to, że możemy być naiwnie zuchwali oczekując, że Bóg służy do spełniania naszych oczekiwań i planów - a nie odwrotnie. To jest taka zuchwała pycha tak naprawdę…takie „rozkazywanie Bogu”. Stawianie się na pozycji kogoś, kto sam wie najlepiej, co jest dla niego najlepsze w życiu. Odmawiamy Bogu możliwości decydowania o tym i pokazywania nam tego i UCZENIA nas Jego woli, bo po prostu z góry „wiemy lepiej”. I zamiast być słuchaczami Jego słowa i Jego woli, to Jemu każemy zamilknąć i nas słuchać… Często właśnie przez niedostrzeganie tego cichego, podstępnego, niemal podświadomego, tak dobrze wyuczonego procesu w nas, zamykamy się całkowicie na Jego głos i Jego działanie w naszym życiu. Takie prawo duchowe – i nie ja je wymyśliłam…Cała Biblia jest o tym właśnie, gdy otwieramy się duchowo i sercem na poznanie jej. Dopóki mamy wobec Boga własne żądania i oczekiwania, to stawiamy siebie w roli dowódcy, a Jego w roli naszego sługi. Po prostu nie rozumiemy, kim On jest i jaka jest nasza rola…. Piszę to, bo latami można (jak Hiob) marudzić i skarżyć się, mając w sercu po prostu żądania ulgi czy spełnienia naszej woli wobec Boga. Szkoda by było żyć tak latami w tej zaraźliwej zgryzocie i rozczarowaniu i w tym umrzeć, nie pozwalając by to Jego plan zrealizował się w naszym życiu. Słyszenie Bożego głosu, doświadczanie Jego opieki i troskliwej miłości jest tym głębsze, im więcej w nas pokory, posłuszeństwa i pragnienia rozumienia Jego woli, kosztem naszej własnej. By On mógł w nas rosnąć, my musimy stawać się mniejsi, robiąc Mu miejsce. Albo na tronie naszego życia siedzi nasze ego, albo Bóg. Dopiero wtedy jesteśmy osobami wierzącymi, gdy to Jemu robimy miejsce na tronie naszego życia. Bez uczenia się tego, bez robienia tego, nie ma wiary. Bo czym by ona była? Nadzieją, że jest ktoś, kto ze względu na miłość do nas będzie współpracował z naszymi własnymi planami? Wiara w coś takiego to gwarancja wielkiego rozczarowania naszym obrazem Boga. Gwarancja pretensji, które powinniśmy kierować do siebie samych, a nie do Niego… Bóg nie po to jest Bogiem, by wypełniać nasze prawo, ale po to, by objawiać nam w sercu, że to wypełnianie Jego prawa jest najlepszą rzeczą dla naszego życia. Że odkrywanie Jego woli jest odkrywaniem Jego najlepszego planu dla naszego życia. Gdy się tego dowiadujemy, to zwykle mamy już w tym spore zaległości…takie, które potrafią niezle zniechęcić! Bo gdyby wszystko od początku szło zgodnie z Jego planem…to przecież nie wydarzyłoby się to, co się wydarzyło i co nas tutaj przyprowadziło. A nawet, gdyby się wydarzyło…to nasze serce byłoby wtedy już wszczepione tak mocno w życiodajną miłość Boga, że czulibyśmy jak bardzo On w tym wszystkim jest obecny i że każde zło on oczyści, że wyprowadzi dobro nawet z cierpienia, umocni nas, sprawi, że nasza historia posłuży innym ludziom do porzucenia życia w poleganiu na samych sobie… Bez tej miłości Boga naprawdę umieramy i usychamy. I tylko usiłujemy szukać ulgi w tym cierpieniu, instynktownie lgnąc do wszystkiego, co nosi nadzieję tej ulgi. Przez to tak często mylimy dobro ze złem, bo szukanie ulgi wydaje się być przecież czymś dobrym. Dlatego tak często dajemy dostęp złu do naszego serca. Tak subtelnie, ale pozwalamy temu pędowi zła zapuścić korzeń, „w dobrej wierze”. Zawsze i wszyscy jesteśmy na to narażeni, że przegapimy ten moment. I wiele takich momentów przegapiliśmy. Przez danie dostępu złu, choćby i kierując się „dobrymi chęciami”….przez nasze ego – tracimy łączność z Bogiem. Bo tak naprawdę tylko dostrojenie serca do odpowiednich częstotliwości daje nam możliwość słyszenia Bożego głosu. A wszelki grzech, choćby i subtelny, oraz egoizm, zakłócają to dostrojenie w nas, rozstrajają naszą duszę, nasze duchowe uszy głuchną, nasze duchowe oczy ślepną…i czynią naszą komunikację z Bogiem nieskuteczną. I potrzeba Jego łaski i miłości, żeby doprowadzić nas – często poprzez smutne dla naszego życia okoliczności – do momentu skuchy, pokory i głębokiego pragnienia, by to utracone połączenie nawiązać…
Prawdą jest też to, że my i tak nie mamy wpływu na zewnętrzne okoliczności – nasze marzenia i plany mogą jednego dnia na zawsze zostać unicestwione, nawet gdy wydają nam się bardzo dobre i słuszne. Nie to jednak jest najgorsze….ale to, że prawdziwą tragedią jest ta właśnie chęć życia „po swojemu”, która skazuje nas na ciągłe dźwiganie ciężaru odpowiedzialności za wszystko to, czego nie potrafimy kontrolować i na co nie mamy wpływu. Dla nas samych jest to ciężar nie do udźwignięcia, on zawsze nas przerośnie i okradnie z radości życia i z pokoju w sercu oraz ze wzrastania w miłości do ludzi i zaufaniu do Boga. Ta postawa czucia się odpowiedzialnym za to, za co nie sposób być odpowiedzialnym sprawia, że sami siebie okradamy… z najważniejszych rzeczy. Z wolności, z radości, z pokoju – z owoców Ducha Św. w nas. Sami siebie z tego okradamy…. Bo oczekujemy od siebie czegoś, co może dać nam tylko Bóg. Mało tego, oczekujemy tego też od innych ludzi. Że nas uczynią szczęśliwymi, zaspokoją…jesteśmy roszczeniowi w naszej „miłości”, jesteśmy kierowani podstępem manipulacyjnych oczekiwań…czyli tak naprawdę nie kochamy nikogo, poza miłością do zaspokojenia własnych pragnień. Rządzą nami oczekiwania, a te nieuchronnie prowadzą nas do rozczarowań. Rozczarowania pozwalają nam doświadczyć bólu i zwykle sprawiają, że zaczynamy przyjmować postawę ochronną wobec ludzi, że zaczynają nami rządzić podstępne mechanizmy obronne, ochronne… I tym bardziej stajemy się dalecy od prawdy o miłości. Ale nadal mamy wrażenie, że „kochamy” i że chcemy być kochani. Spojrzenie uczciwie na swoje serce i odkrycie, jak jesteśmy w tym wszystkim podstępni, żałośni, bezradni, to katastrofa, przed którą próbujemy się chronić, odwracając ciągle wzrok i szukając kolejnych dowodów na poparcie naszych racji… I naszą ludzką tendencją jest porównywanie się z gorszymi – bo przecież zawsze są „jacyś gorsi ludzie” – bo dzięki temu czujemy się lepsi i usprawiedliwieni… Oto kolejna pułapka, jaką sami na siebie zastawiamy i która oddala nas od bycia Bożymi dziećmi… Stajemy się dziećmi tego, co nas prowadzi i czemu służymy. Bo to w nas rośnie i wydaje w nas owoc. I my jesteśmy tym owocem – tego, co w nas zostało zasiane, co sami podlewaliśmy, może świadomie, może nie…ale daliśmy temu dostęp, daliśmy temu wzrost… I jesteśmy dziećmi i wynikiem właśnie tego, co pozwoliliśmy, by w nas rosło. Owocem tego, w co zostaliśmy wszczepieni. Dlatego Jezus mówi, żebyśmy byli wszczepieni w niego, jeśli chcemy wydać dobry owoc. Nie jesteśmy „naturalnie” wszczepieni w Boga, sami z siebie, genetycznie. Musimy tego zapragnąć i zostać wszczepieni – i być gotowi na to, że będziemy musieli też być oczyszczeni, by wydać owoc (Jan 15,2). A oczyszczanie z wszelkiego „dziadostwa” boli…musi boleć, bo to naprawdę w nas głęboko wrosło. I nigdy się nie doczyścimy tak do końca. Pamiętasz, jak Jezus mył stopy swoim uczniom i powiedział, że są już czyści, więc tylko stopy trzeba im umyć…. Ale ludzie z natury są cali brudni i muszą przejść proces wypalenia tego brudu i dojścia do coraz większej duchowej czystości. Czystości ducha i serca, która wydaje prawdziwe owoce. Bo w Bożym Królestwie….nie ma drogi na skróty, takiej że Bóg zrobi to, co chcemy i będzie super. To nie ta wiara, to nie ten Bóg i raczej to zło jest bardziej zainteresowane pozornym spełnieniem naszych życzeń, by nas szybko i bezboleśnie zadowolić i pozostawić nas w takim myśleniu i w takim położeniu, w jakim duchowo byliśmy – lub gorszym. To, że nie widać tego gołym okiem, daje złu wielką przewagę, poprzez jego pozorną atrakcyjność. Tak jak Boże dobro nie musi na zewnątrz wyglądać jak dobro (mimo że nim jest), tak i zło często przybiera postać czegoś dobrego. Tak jak nasze ego, któremu zawsze się wydaje, że ma rację. Tyle że wtedy mamy tyle racji ilu ludzi na ziemi. Tyle rodzajów prawdy, tyle poglądów na dobro i tyle odmian „miłości” ilu ludzi. I niby wszyscy chcą dobrze i chcą kochać i być kochani. A tymczasem totalnie krzywdzą siebie nawzajem i okradają z pokoju w sercu i z poznania prawdziwej miłości. Jesteśmy dużo bardziej podstępni niż nam się wydaje, a nasze ego z wielką chęcią współpracuje ze zwodniczym duchem wprowadzającym chaos, oczekiwania, rozczarowania i niezgodę. Czyimi więc dziećmi jesteśmy? Na jaką częstotliwość i na czyj głos są dostrojone nasze serca?... To są pytania, które często potrafią nas zatrzymać w pościgu za tym, co nam się wydaje słuszne… I to są też pytania, które stają się codziennością i codzienną koniecznością dla wierzącego człowieka…żeby jakiś podstępny zły pęd nie zaczął rosnąć i tak się rozpierać, że zniszczy całą budowlę.
To tak na dziś…
Oczywiście (co pewnie wyda się ogromnie pocieszające ;) ) nie mam na co dzień czasu tyle pisać, a nawet zdarza się że bardzo rzadko zaglądam tutaj…ale ten weekend był wyjątkowo sprzyjający przemyśleniom i odpoczynkowi od wszelkiej codziennej pracy. Pozdrawiam Cię!

21 660 wyświetleń
443 teksty
36 obserwujących
  • Eufemia

    22 June 2017, 22:10

    Mika, przebrnęłaś przez to, gratuluję :) To miłe, że zdecydowałaś się spędzić trochę czasu z tymi słowami :) Pozdrawiam Cię serdecznie