Menu
Gildia Pióra na Patronite

Impuls.

Pinky

Pinky

Rozpadam się.
Rozsypuję na kawałeczki, niedostrzegalne gołym okiem okruchy, którymi pomiata nawet wiatr. Niesiona jego siłą, szukam Cię i chowam we włosach, by znów napawać się twoim towarzystwem, mieszać się z zapachem miętowego szamponu.
Rozpływam się, sparaliżowana przez Twoje gorejące spojrzenie, zanurzam się cała w Twoich bezdennych oczach i w nich tonę, nie prosząc ratunku.
Czy ja kiedykolwiek prosiłam o pomoc?
Nie, moja duma nie pozwoliłaby mi na coś równie poniżającego, prawda?
Płonę, łaknąc Twego ciepłego oddechu na swojej skórze, smukłych palców, badających każdy centymetr mojego ciała.
Marznę, gdy w Twym głosie wyłapuję chłód, którego nie byłam w stanie pokonać swym ciepłem.
Pobudzasz mnie szelestem rzęs, iskrą w oku wzbudzasz pożar w mojej głowie, uzależniasz uśmiechem.
Mój własny narkotyk.
Drżę, dusząc się ciemnością, w którą mnie spowijasz, jak pająk otaczający swą ofiarę srebrzystą nicią.
Dławię się jadem, trucizną, którą smakują Twoje usta, słowa, skóra.
I mimo to trwam przy Twym boku, godząc się na ciąg upokorzeń.
Chciałabym krzyczeć.
Tylko milczę, bo dźwięk więźnie w gardle, gdy tylko wbijasz we mnie swoje spojrzenie zimnych oczu.
Jesteś diabłem, bezlitosnym potworem. Zepsutą do szpiku kości kreaturą.
Przywiązałeś moje serce łańcuchem do swojej nogi i kazałeś odejść.
Jak perfidnie, jak okrutnie!
Powoli wykańcza mnie ten toksyczny, szkodliwy, śmiercionośny związek, w jaki nas wplątałeś.
Serce bije w rytm Twojego zniecierpliwionego stukania o blat.
Zastraszasz mnie, przypierasz do muru, a ja się na to godzę.
Rozpraszasz moją czujność, upijasz mnie swoimi pocałunkami.
Czemu mi to robisz?
Gdy przesypuję ci się między palcami, jak piasek, patrzysz beznamiętnie, chłodno, oschle. Nie zlepisz mnie, nie wskrzesisz, nie uratujesz, nawet jeśli będę koić się u Twych stóp, zalewając łzami.
Dlaczego zamiast mnie ratować, wpychasz mi nóż w plecy?
Nie czuję już bólu, gdy rozrywasz moją duszę, ugniatasz ją, rzucasz o podłogę i przydeptujesz butem.
Ja... chcę tylko odciąć sznurki, za które pociągasz, wprawiając moje ciało w szalony taniec zmysłów.
Pragnę ucałować Cię, ze świadomością, że z moich ust sączy się cykuta, która spłynie po ściankach Twego gardła.
Marzę o tym, by móc zedrzeć Ci z twarzy tą fałszywą maskę.
Mój ty królu obłudy!
Nie mogę, nie potrafię, nie jestem w stanie odejść i zostawić Cię za sobą!
Ale spróbuję, muszę. Nie ma innego wyjścia.
Tak wiele sprzecznych uczuć miota mną teraz.
Proszę.
Błagam.
Uwolnij mnie, wypuść, nim obydwoje się zniszczymy.
To już dawno przestało być zabawne.

Przejechała wzrokiem po liście, przygryzając wargi aż do bólu i ściskając w palcach długopis. Zerknęła za zegarek, szurając krzesłem, gdy odsuwała się do tyłu. Miała półtora godziny, nim wróci. Półtora godziny, by szybko zniszczyć list, rozpakować wszystkie rzeczy, posprzątać w mieszkaniu i zrobić kolację. A potem znosić cierpliwie każdą kąśliwą uwagę, pozwolić sobą pomiatać, by po głośnej kłótni przyjąć jego przeprosiny i pozwolić mu robić ze sobą co tylko będzie chciał.
Nie, musiała to zakończyć.
Podniosła się, zapinając kurtkę i chwytając za torbę, którą z trudem uniosła. Na dworzec. Dotrze na dworzec i będzie wolna, na pewno jakoś się ułoży. Nie znajdzie jej, nie zostawi po sobie żadnego śladu!
Wystarczyło tylko wyjść za próg. Krok dzielił ją od nowego życia.
Nie powinno się odrzucać możliwości osiągnięcia szczęścia - mimo to jak wiele osób z jej otoczenia tak czyniło? Nie rzucali pracy, nie rozwodzili się, nie kierowali się impulsem.
Stabilność wcale nie była synonimem udanego życia. Wiedziała o tym.
Wyszła i zniknęła.
Ona znalazła szczęście, on jej nie znalazł.

750 wyświetleń
20 tekstów
4 obserwujących
  • 8 December 2013, 20:55

    To jest dopiero gra slowem w intencji emocji :)
    dobre :)