nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi pisać kolejny list do Ciebie. Chociaż tym razem wiem, że już nigdy go nie przeczytasz.
Osiemdziesiąt cztery dni moje serce tonie w żalu, a dusza pęka z rozpaczy. A to wszystko dzieje się za ścianą usilnie podtrzymywanego przeze mnie muru - maski, którą zakładam przed samą sobą. Nawet lustro daje się nabrać. Dobrze mi wychodzi. Albo niedobrze...
Nie przychodzę biadolić Ci i smęcić. Chociaż część mnie chętnie położyłaby się gdziekolwiek i oddała się tej pustce, która pozostaje echem w mej głowie.
Wiem, że kazałbyś mi wstać i biec. Podnieść się, otrzepać i nie zwalać winy na żałobę. Bo przecież co to było skoro i tak przyjdzie dzień, w którym będziesz na mnie czekał i w końcu opowiem Ci jak było dobrze i niedobrze... bo bez Ciebie.