Nie potrafię Ci powiedzieć tak wielu słów. Multum. Myśli. Niewykonanych gestów. Niepoprawnych oddechów. To męczy. Naprawdę uwiera. Ta bezsilność wobec Twoich oczu. Płynnego ciepła. Zmiennych barw.
Chciałbym Ci powiedzieć, pokazać tak wiele, a tak niewiele potrafię. Jestem niemową przy Tobie. Zakochanym. Cichym. Ale Twoim.
Lubię milczeć. Lubię patrzeć. Lubię widzieć Ciebie. Twój uśmiech. Twoje ciało. Miękkie. Drobne w moich objęciach. Uwielbiam tak niewinnie, zupełnie niewinnie dostrzegać jego zmysłowość. Jego kobiecość. Dotykać Twojej dłoni z obawą, że jej palce nie zacisną się na mojej. To takie ciche ... to ciepło. Takie subtelne. Takie pierwsze. Jestem ogrzany. Od Twoich słów, ust, myśli o Tobie, od wspomnień i tęsknoty do następnych. Nie wiem, dlaczego odbierasz mi mowę. Onieśmielasz. Zawstydzasz. Prowokujesz mnie do słów. A później nie winisz za milczenie. Kiedy tak patrzysz na mnie tymi swoimi dużymi oczami, jeziorkami bez dna, kiedy tak słodko przykrywasz je rzęsami, kiedy mówisz i milczysz, kiedy stoisz i kiedy idziesz, kiedy się śmiejesz i kiedy płaczesz, rozsypuję się. Wymagam składania. Wymagam znów myśleć. Przy Tobie utykam. Umykam. Ustaję. Tyle słów. A gardło takie suche. Tak cichy i nieśmiały ten szept ...
Tak niewinnie chcę Cię wtedy mieć. Zasnąć przy Tobie. Zapomnieć się przy Tobie. Czuć jak bije Twoje serce. I dopasować rytm swojego. Chce czuć jak spokojny jest wtedy Twój oddech. Chciałbym się delektować. Tobą. Chwilą. Nami. A ten atrament tak bardzo nie chce brzmieć. Ten papier nie krzyczy. Ale chcę byś słyszała. Namacalnie. Naprawdę. Żeby móc widzieć Twoje zarumienione policzki, nieśmiały uśmiech, przygryzione wargi. I usłyszeć słowa.
To moje marzenie.
Wierzysz mi?
To nie jest kolejny list miłosny. To nie są nawet słowa. To nie litery. Nie sylaby. Nie. To uderzenia. Wypiętrzenia. Oddech. I milczenie. To szept. Do Twojego ucha.