13.12.1981r.
Zastanawiam się. Czemu w stacjach radiowych głównego nurtu, nie ważne, czy rządowych, czy opozycyjnych, to dzisiaj o szóstej informowali o stanie wojennym, jakby on faktycznie rozpoczął się dziś? Skąd ten pietyzm i pompowanie balonu? Ciśnienie w tych wiadomościach słychać, jak czterdzieści lat temu słychać je było w wiadomościach o rewizjoniźmie niemieckim, czy ekstremizmie związków zawodowych w Polsce i grup intelektualno-naukowych wspierających tamtą "Solidarność", albo jeszcze wieczne konflikty izraelsko-arabskie.
Myślę, że dzisiaj im chodzi, aby odwrócić uwagę od tego, że ta rewolucja w wielkiej mierze nie powiodła się, bo Polacy nie żyją w dobrobycie, a Polska? Jeszcze bardziej nie jest suwerennym krajem, bo niemożliwym było wtedy, aby o ustroju sądów ppwszechnych w Polsce decydował Kreml. Dzisiaj urzędnik na stanowisku kierowniczym w ważnym urzędzie nie zarabiać często nawet tego tysiąca euro, a dominuje w zarobkach płaca minimalna, wyznaczona przez rząd. Alternatywą jest zmywak w Wielkiej Brytanii, fabryka okien w Irlandii czy rzeźnia w Niemczech. Młodzi ludzie nie mają szans na mieszkanie czynszowe, nie mają nawet nadziei na wkład własny pod drakoński kredyt. Niby można kupić w supermarketach zgrzewki habaniny za 9 zlotych i zapchać głód spokojnego, kulturalnego życia, ale się czuje, że to nie wystarcza. Chciałoby się pośród tłuszczy marzeń, aby prościej było i zasobniej. Trzydzieści lat po przełomie czujemy się złamani. Najbardziej przez propagandę wirusową. Wtedy, nikt mi nie powie, że była taka trauma jak teraz. My tak bardzo podzieleni, nienawidzący się w rodzinach. Krzyczący jedni do drugich - przyjdę na chrzest waszego dziecka, jeśli poddacie się jak my eksperymentowi medycznemu. Zatem 40 lat temu było spokojniej. Dzisiaj nie umiemy zjednoczyć się i zaproyestować wobec soft na razie totalitaryzmu. Na razie miękkiego, ale zabijającego skuteczniej w ludzkości, to co najważniejsze - wolność, rodzinę i spokój.
Wszyscy w jakiś sposób piszą o tamtym dniu. Miałem 12 lat. Czekałem na teleranek. Nie Czekałem na mszę. Czekałem właśnie na teleranek. Mieszkałem w lesie. Osada drwalowska. Pracowaliśmy ciężko i spokojnie było. Chleb, masło i ser były swoje plus śmietana, a za pieniądze szło się do kina. Dlatego o wiele wiele bardziej nienawidziliśmy ekstremy solidarnościowej, że zmusiła panujących do nie wyemitowania teleranka, czy 60 minut na godzinę.
Co robiliśmy w tym dniu? Nie wiem. Znając Tatę, to nie pozwolił nam iść do kościoła. Na pewno ktoś z nas poszedł i odciął na pienku głowę jakiemuś drobiowi i mama ugotowała rosół, a może sama odrąbała tą głowę gdzieś o czwartej rano i rosół ugotowała na jedenastą. Na pewno trzeba było rozpalić pod parnikiem i przynieść z piwnica kilka wiader kartofli aby uparowały się gdzieś do dwudziestej i inwentarz miał co jeść, aby mieć mleko i nabiał, aby nie być zależnym od gieesowskiego sklepu. Na pewno trzeba było przynieść ze szopy drewna i węgla do piecy. Pamiętam jeszcze, że gdzieś do szesnastej mieliśmy nadzieję, że jednak ten teleranek wyemitują. Potem pewnie przyjechał R i graliśmy jak zwykle w makao albo 66 do północy.
13.12.2021r. Brama. Na bramie śnieżne kule nadziane przez wnuczkę. Żartujemy, że dawno dawno temu na palach przed miastami pomocnicy kata nabijali tak głowy zdrajców.
Autor