Menu
Gildia Pióra na Patronite

Plan B(recenzja filmu)

fyrfle

fyrfle

Jak w przypadku "Ataku Paniki", tak w przypadku "Planu B" mamy do czynienia z kinem obyczajowym wielowątkowym i wielopostaciowym. W przypadku takich filmów scenariusz pisze się na minimum dwie godziny oglądania do trzech, zajmując czas widzowi doskonałymi dialogami, fantastyczną muzyką i jakimiś smaczkami na drugim planie czy detalami w formie symbolów. Tutaj wygląda to tak, że pani scenarzystka miała dobry pomysł, ale przyszedł producent, czy tam przyszli producenci filmu i powiedzieli - pieniędzy mamy na 85 minut filmu, no i niestety zabrakło co najmniej pół godziny oglądania.

Film jest wielowątkowy i wielopostaciowy, to sobie zacznę całkiem od drugiego planu, czyli jedna z bohaterek jest wykładowczynią przypuszczam, że filologii polskiej na jakiejś szkole wyższej warszawskiej i to mnie właśnie zaabsorbowało, bo siedzą sobie takie profesorki i profesorowie w tych jak im tam...katedrach i instytutach...chyba i robią wodę z mózgów studentów, zajmując się rozkminianiem polszczyzny nie na czworo, ale na sześćdziesięcoro. Ano wezmą na warsztat wiersz jakiegoś Asnyka i kombinują jak on się ma do zasad polskiego stworzonych przez nich i co on ci miał w treści na myśli, wymyślając stworzone głupoty, które potem opisują w pracach doktorskich i habilitacyjnych i którymi katują studentów. Jołopszczyzna totalna, ale to jest proszę ja publiczności elyta narodu psia mać. Może właśnie dlatego czasem dla dobra sprawy i normalności zdarzają się katastrofy komunikacyjne? Potem jest tak, że normalny człowiek pisze opowiadanie - tak jak mi się to czasem zdarza - i dostaje opinię, że treść dobra ino zmień ten wyraz na ten, bo ten pierwszy nie jest według zasad polszczyzny. Zostaje po mojemu, bo mieszkam po mojemu w Śląskim, a nie w Śląskiem i ucinamy temat proszę uczonego towarzystwa, bo się przez takie niepotrzebne dywagcjopierdoły spaźnie na Mazurka.

Dobra wracamy do zasadniczych treści filmu, a nimi są pytania - czy mamy pomysł na siebie, na nasze życie w przypadkach, gdy poprzedni scenariusz nagle się urywa lub ten , w którym jesteśmy jest scenariuszem złym? Scenarzystka wraz z reżyserką próbują na te pytania odpowiedzieć za pomocą mocno skrótowego scenariusza, który ratują rewelacyjnie grający aktorzy. Scenariusz sprawia, że nie wiemy dlaczego bohaterka grana przez Kingę Preis zostaje porzucona przez męża, czemu profesor do szczęścia potrzebuje kochanki profesorki, a nie wystarcza mu żona, czemu odchodzi żzona z dzieckiem od Marcina Dorocińskiego, czemu gierojka Małgorzaty Gorol jest porąbaną singielką i trafia wyłącznie na facetów, którzy robią sobie z niej przyjemność na jedną noc?

Prawdziwą się wydaje być postać grana przez Romę Gąsiorowską, bo ma ona odzwierciedlenie w życiu codziennym, a więc jest coraz więcej osób około trzydziestoletnich, którzy nie wyfruwają z rodzinnych gniazd i nie umieją żyć własnym życiem - kochać, założyć rodziny, tworzyć nowy dom. Są nieszczęśliwi, ale nie potrafią przeciąć pępowiny, ani ich rodzice nie wypychają ich z tych domowych pampersów.

Ciekawe rozwiązanie proponuje scenarzystka w przypadku Edyty Olszówki - profesorki pozbawionej nagle kochanka i Małgorzaty Gorol - rozdygotanej postrzelonej singielki, a więc tutaj zmontowało kobieciszcze relację homoseksualną. A bo ja wiem? Może jednak w sytuacjach skrajnego stresu takie psychodelie są możliwe.

Wszystko w tym filmie do szczęśliwych rozwiązań prowadzi zbyt szybko. Brakuje 30 - 45 minut dramaturgii i zmagania się z losem ujętych w śmieszno gorzkie dialogi i takoweż sytuacje. Jest jedna taka sytuacja w tym filmie, gdzie Roma Gąsiorowska ma absztyfikanta, ale nie daje się uwieść jego próbom, nim oczywiście spotka swojego Liama Irlandczyka. Ale i tu wydaje się to wszystko za mało dramatyczne.

No i jest wątek Liama Irlandczyka, któremu taksówkarz wyjaśnia, że jest w Polsce, to ma mówić po polsku i wszystko. Nie wiem czy świadomie czy nie świadomie, ale w tej scenie udało się autorkom filmu ogłosić coś ważnego, że w Polsce obcokrajowcy winni mówić po polsku, a nie kelnerzy do nich po angielsku, bo to jest zwyczajny skandal i poniżanie naszego narodu oraz deprecjonowanie kraju.

Na koniec filmu widz dostaje kawałek doskonałej muzyki w postaci utworu "Jeszcze gramy w zielone" w wykonaniu Darii Zawiałow. Szkoda, że dopiero na koniec taka wyrazista muzyka i tutaj sobie pomyślałem, że ja bym ten scenariusz właśnie jakoś doprowadził do wielkiego finału z udziałem wszystkich postaci podczas tego koncertu, ale pani scenarzystka dopiero pewnie uczy się fachu.

Szkoda. Film niezły, ale pozostaje niedosyt, bo czuje się zmarnowany potencjał na arcydzieło. A tymczasem mamy momenty dobrych dialogów . Mimo wszystko polecam ten film, warto jednak przejść się do kina i obejrzeć kawałek ludzkości z miasta Warszawy, choć też nie pretenduje ten obraz do jakichś głębszych przemyśleń i analizy społeczeństwa.

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • fyrfle

    13 February 2018, 12:24

    Mnie najbardziej ujęła tym razem Zawiało i jej interpretacja genialna Młynarskiego oraz ta instrumentacja - niesamowita. Aktorsko film doskonały, jak napisałem - aktorzy ratują braki scenariuszowe. Dla porównania polecę Wam "Sierpień w hrabstwie Osage" moim zdaniem arcydzieło. Wystarczy wgóoglać i leci.

  • 13 February 2018, 09:37

    Filozof może mieć uraz do lit.. jak to możliwe z czego to wynika to ciekawe. ??

  • giulietka

    13 February 2018, 09:28

    Fajnie, że napisałeś, wybierałam się i dzięki Tobie wybieram nadal, choćby dla Dorocińskiego i Preis.
    Ps. Co do filologii bezbłędnie to podsumowałeś, ukończyłam ten kierunek, po czym przez 5 lat miałam uraz do literatury;))