Menu
Gildia Pióra na Patronite

DZIEŃ PO...

fyrfle

fyrfle

A co było dzień po wprowadzeniu stanu wojennego? Nic. Życie toczyło się dalej mimo czasem ekstremalnie skrajnych przeciwności. Szło się po bumagę do pułkownika lotnictwa polskiego i jechało się z Mamą do Namysłowa, Sycowa, Kępna, Oleśnicy i Wrocławia. Nierozumieliśmy. Wielkomiejscy lamentowali. Szukali w sobie jakichkolwiek korzeni niemieckich. Myśmy szli na pociąg albo na jakikolwiek autobus, nieważne czy z miejscowego PKS, czy przelotowy luksusowy z Warszawy do Kudowy i jechaliśmy do Wrocławia i tam zawsze robiliśmy wypasione zakupy, to się zastanawialiśmy, o co wielkomiejskiemu ludowi pracującemu się rozchodzi? O co mają pretensję. We Wrocławiu było kilka domów towarowych i naprawdę było w nich co kupić. Kiedy krata PDT wędrowała do góry, to naprawdę nie trzeba się było pod nią czołgać, jak miejscowi. Po co i do czego się śpieszyć? Po co było tworzyć tą niepotrzebną atmosferę? Po co jojcycyć? Po co zatem emigrować?

A Wrocław był nam syty i piękny. Pewno, że stało wojsko, Milicja, ORMO i co tam jeszcze. Ino, że terror robili taki, że nigdy nikt nie spojrzał w naszą stronę, o legitymowaniu nie wspomnę. Pewnie też wiedzieli. No bo z tych domów towarowych leciały stada ulotek i miejscowi rzucali się na nie, jak to oni właśnie rzucali się pod podnoszącą się kratę PDT. Doświadczeni milicjanci udawali, że tych ulotek nie widzą i szli do nysek albo wtedy właśnie kogoś legitymować zaczęli. Mieli gdzieś tych ludzi bijących się wręcz o tą bibułę.

Wrocław wtedy, jak Wrocław dziś. Pełne torby zakupów i potem na obiad do któregoś z mlecznych barów. Kawę piło się w kawiarniach. Torbów z zakupami pilnował szatniarz, a my na kawę i coś słodkiego. Potem na film do kina Warszawa lub dworcowego. Myśmy syci i szczęsliwi wracali do naprawdę harówy w domu i lesie, a oni przebierali się z nudów w pomarańczowych krasnali, bo ponoć coś chcieli, bo to co mieli, to nigdy im nie było to.

Fakt. Z biegiem dni ulegliśmy jednemu z członków naszej rodziny i omotał nas. Zaczęliśmy słuchać trzeszczenia w radiu zamiast muzyki. Doszło w nas do totalnego wyprania mózgów. Chcieliśmy Andersa, zamiast czcić Berlinga i Świerczewskiego. Niestety zaszczepił w nas podejrzliwość do władzy albo tylko dorośleliśmy. Na szczęście nie wyplenił ze mnie jednego. Żeby żyć za tyle ile zarabiasz i tym co jest możliwe. Umieć się odnaleźć w naszej rzeczywistości. Że nie wolno uciekać, nawet, gdy brata zabija brat, gdy Polak okrada Polaka i poniża. Że antidotum zawsze jest w modlitwie, a ukojenie w Kościele.

No i żyliśmy. Czasem nie wiedząc po co i komu. Ale to chwile były. Przez kolejne 9 lat żyliśmy pracując, śmiejąc się, ucząc się onanizować, aż wreszcie nauczyliśmy się kochać, dawać dobro, brać dobro, oglądaliśmy na wypożycznych odtwarzaczach "Zaginionego w akcji" i pobieralismy od Teresy Orłowskiej lekcje kamasutry, aby mieć swoim miłościom co dać, prócz marzeń o swoim M. Ja wiem? Przeminęło z wiatrem. Potem przyszły jeszcze trudniejszej czasy lat dziewięcdzisiątych, bo czasy niepewności i straszliwego upadku odruchów ludzkich, pomieszanych z drugiej strony właśnie ze złym rozumieniem wolności, kiedy ludziom wydawało się, że wszystko im wolno i już nic i nikt nie ma prawa hamować ich w niczym, a zwłaszcza w poniewieraniu człowiekiem. A myśmy dalej żyli za tyle ile mieliśmy, tu i tym co było. Aha! I nie poddając się zwyrodnieniom sięgającym po nasze dusze i ciała. Stąd też kawa, to kawa, zatem nie latte, czy espresso.

297 747 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!