Zanim wpadły na siebie nasze spojrzenia, nagle niczym śmierć: Twoje, burzliwe jak wczesnowiosenna nawałnica, oraz moje, mroczne i odległe niby półmetek nocy, każdy dzień był ciężką zagadką, której nigdy nie potrafiłam rozwiązać.
Teraz, gdy czarna perła jawy zalęgła się w lewej komorze serca; gdy sny postanowiły wreszcie odpocząć po ciężkiej pracy na trzecią zmianę, zrozumiałam, że nie warto myśleć pojedynczo.
Serce moje, przez lata karmione tabletkami przeciw miłości, wreszcie rozwarło senne dłonie, gotowe dotknąć Twego nagiego cienia…
Gdy śniłam namiętnie o naszej wspólnej krwi, o obopólnych łzach, wzajemnej tęsknocie – wiedziałam, że nadeszła bez skrupułów kolejna przyszłość, gotowa wynagrodzić tysiące lat samotnego milczenia…