Pruję przez napowietrzne odmęty opuszczonych kościołów, zaludnionych po bolesne łzy.
Między przerwami w życiorysie przeciska się paciorek wiatru, oduczona człowieczeństwa strata.
Białe są twoje powieki, ukryte głęboko spazmatyczne pocałunki.
Boję się urodzić kolejne jutro. Boję się udawać, że należę do życia. Śmierć przyszła jak zwykle o tej samej porze; złożyła czoło w ciepłej macicy moich dłoni.
Groźne trzaski wody obmywają oskalpowane serca.
Nie wymagam od ciebie słońca, nie proszę o nienaruszony skrawek języka. Podasz mi na talerzu kilka zgniłych aksjomatów?
Kolejnego przechodnia, wychowanego na prawowitego człowieka?
Czasami chcielibyśmy na talerzu... lenistwo nam każe oczekiwać. A wystarczy wyciągnąć rękę, by zerwać prosto z drzewa owoc doskonały... choć cierpki w swej doskonałości. Dobranoc :)
Widzę w tym bolesne przeżycie, utratę ciąży, nadziei na jutro
Nie wiem Kasiu ,ale dla mnie to przygnębiający obraz egzystencji niż erotyk .Smutne to takie...
Czasami chcielibyśmy na talerzu... lenistwo nam każe oczekiwać.
A wystarczy wyciągnąć rękę, by zerwać prosto z drzewa owoc doskonały... choć cierpki w swej doskonałości.
Dobranoc :)
Widzę w tym bolesne przeżycie, utratę ciąży, nadziei na jutro
Nie wiem Kasiu ,ale dla mnie to przygnębiający obraz egzystencji niż erotyk .Smutne to takie...