Karmisz mnie słowami, które są puste jak krokodyle łzy. Poisz słonecznym blaskiem, słodkim jak cytryna…
Póki pozostaniesz moim jedynym cieniem, póki strach nie zapuka do uchylonych drzwi – będę szła dalej, poprzez czarne łąki sennych obaw, poprzez nocne nieba, nieskalane najdrobniejszą gwiazdą…
Moja jutrzenka rodziła się w Twoich ustach, moje zbawienie zależało od cichej modlitwy zakazanych zmysłów…
A teraz?
Zimno jest mojemu sercu, mimo pełni lata, mimo snu w ramionach samotności… Skoro obiecałeś mi pierwszy wiosenny pocałunek, pierwszy letni deszcz, pierwsze spełnione marzenie – dlaczego jest mi tak zimno, dlaczego tak odlegle?