Dostrzegam w Twoich oczach
moją nieobecność, wiarę zaginioną
wśród teraźniejszości.
W zieleni źrenic czai się kłamstwo,
którego żadne z nas nie rozumie.
Płowe włosy szeleszczą na delikatnej skórze,
porzucone wśród nocy dłonie
szukają na wargach odrobiny cienia.
Twoje ciało,
idealne w swojej przeciętności,
karmi mnie zniszczonymi przysięgami.
Choć wiatr szumi ballady
o szczęśliwej samotności, nikt nie rozdzieli
naszych zespolonych zmysłów.
Świat, który nie nadejdzie,
zaprowadzi nas do zmierzchu,
przez który odmienia się Twoje szczęście.
W moim śnie pozostanie czas.
Nigdy nie zgaśnie ostatnia świeca.
Obopólne spełnienie nie zniszczy historii.
Łzy. Suche jak popiół. Martwe
jak miłość pod bolącymi powiekami.
Smutek przynosi nieostrożny, ulotny dotyk.
Moja samotność jest łaskawa
dla Twojego przyrzeczenia.
Gwiazdy przylegają do wilgotnych słów.
Zjawiasz się, choć odeszła ostatnia nadzieja.
Szmaragdowy poblask w czeluściach oczu
daje nam obopólność, która czeka
na dnie skrupułów.
Dziękuję, że jesteś szczęśliwy,
choć dzielą nas zapomniane westchnięcia,
nieokiełzane subtelności, wątłe
podrygi samotności.
Nie przynoś mi naręczy łez,
nie zbieraj dla mnie gwiazd,
nie wręczaj wspomnień wiatru.
Nigdzie nie ma Twoich płowych włosów.
Zgasły migdały oczu.
Wspomnienia nie dają ciepła.
Moja dusza przymarzła do ciała.