Wstałem, jak zwykle w tygodniu roboczym o piątej dwadzieścia. Obok Grojca był piękny wschód słońca. Potem odprowadziłem Anię do pracy i poszedłem na poranny przegląd ogrodu, czego efektem są załączone zdjęcia. Podchodziłem, popatrzyłem, oceniłem i nacieszyłem się. A następnie przyszedłem do domu i zjadłem wczoraj przygotowane musli: poziomki, truskawki, jabłko, miód nostrzykowy, jogurt grecki, płatki owsiane, otręby owsiane, słonecznik, siemię lniane, mak, ostropest, orzechy włoskie, migdały, pestki dyni, komosa ryżowa i orzechy laskowe. Danie powoli powstające, ale bardzo smaczne. Teraz zrobiłem sobie kawę i wygrzewam się w słońcu na północnym balkonie. Przypuszczam, że po wypiciu kawy przespaceruję się do pewnego browaru po jakiejś fajne piwa dla mojego kafelkarza, czyli taty jednego z moich zięciów. Przy okazji nałapię się poezji, jak mówił Sted.
W ogrodzie jest bardzo kolorowo na chwilę obecną i bardzo bardzo pachnie. Momentami oszałamiające to doznanie. Róże, bzy, piwonie i pozomki oraz rankiem ten zapach traw i ziół, który jakby odbija się od luster rosy i bezkompromisowo penetruje zmysł powonienia. Dobre to życie. Aromaterapia. Koloromasaże. Kształtopieszczoty. Bicze słoneczne. Leczenie radością ptaków. Kąpiele w ciepłym wilgotnym powietrzu. Oczyszczanie psychiki przy pomocy rześkich różnic ciśnień powietrza. Uczenie się jak najbardziej znośnej lekkości i przyjemności bytu od motyli i smaku kawy. Medytacje nad konsekwencją i cierpliwością w życiu w oparciu o obserwacje pszczół. Praca nad dystansem do siebie i ludzi na podstawie kompletnego nie zwracania uwagi na nic przez wiejskie koty i uczenie się od nich sztuki totalnego wypoczynku, co w praktyce polega na tym, że kosy podchodzą do nich na metr odległości, a one nie pozwalają w sobie zadziałać jakkolwiek instnktowi zabijania, bo niwelują go uwielbieniem dla snu i lenistwa oraz kompletnego nic nie robienia, a robienie czegokolwiek ograniczają do poszukania rankiem słońca, a później cienia oraz znalezienia kilku kropel wody.
Pięknie jest. Spokojnie jest. Dobrze jest. Miłośnie jest. Taki medytacyjny klimat i modlitewny. Do refleksji. Do zasłuchania się w siebie. W przyrodę. Można by nawet co przeczytać, ale się nie chce. Nie chce się, bo jak się czyta, to jest się zaraz sarkastycznym i potem złośliwym. Lektury rodzą i budzą demony. A się nie chce demonizować. Kawy łyk. Szczęścia smak. Równonoc. Po południu pogrzebiemy w ziemi albo i nie. Pogadamy. Pocelebrujemy życie w kocelebrze. Sobótki czas. Wieczór przy świecach i świetlikach. Przy gwiazdach i samolotach. Noce, jak to te świętojańskie - nieprzespane, a wyspane. Namiętne, przekochane, a jednak swity radosne, w uśmiechu, dni po nich pełne werwy i uczynności w pracy dla ludzi. Uczynności w uczciwości. Tak rodzi się pokój. Tak rodzi się ład. Tak rodzi się sens. Tak czynimy normalność. Jest dobrze w dobru. Żyć się chce nam i wam. Tu. Teraz. Jutro. Bogu niech będą dzięki, zwłaszcza za obecność w nas przez łaski Ducha Świętego.