Menu
Gildia Pióra na Patronite

30.06.2016r.

fyrfle

fyrfle

Wczoraj zaraz po południu poszedłem sobie w kierunku potoku Glinny i wzniesienia Dzielec, na poszukiwanie lip z których mógłbym urwać stosowne kwiaty i liście na sok. Oczywiście byłem też ciekawy jak wyglądają teraz pola Kotliny Żywieckiej, w tym przedostatnim dniu czerwca. Liczyłem na wielkie wrażenia, wiele piękna i całe połacie poezji, no i nie zawiodłem się. Już sama droga do tych pól, wiodąca przy opłotkach ogrodów kwietnych, to samo piękno. Bo te prawie dwumetrowe biało kwitnące lilie i ostróżki w kolorze jasnego błękitu, muszą powodować u normalnego człowieka odruch przełykania śliny z podziwu i z poczucia nagłego rażenia pięknem i doskonałością. A jeszcze i przede wszystkim te dziesiątki odcieni najgenialniejszych z kwiatów - królowych kwiatów - róż. Ludzie tutaj dbają tutaj o swoje kwietne ogrody, stąd takie nagromadzenie piękna w nich, a tym samym zachwytu i radości w mijającym je człowieku. Przy chodniku, a nawet nie w ogródkach zaczynają coraz mocniej zachwycać kwiaty malw wszelkokolorowe i przyciągać nie tylko ludzki wzrok, ale rzesze trzmieli, motyli i pszczół. Jest więc wiejska ulica barwną, żywą i emanującą wszelkim pięknem roślin. No i w to piękno wpisują się żywotne i radośnie podskakujące pod drzewami i krzewami, a po po przystrzyżonych trawnikach - kosy. Wieśnik płynie sobie prawie spokojnie, nieznacznie tylko daje się słyszeć jego mruczenie - po prostu spokojnie czeka na kolejną burzę i obfitą z niej ulewę, po której będzie zrywał brzegi i jego nurt popłynie któryś z odcieni żółci.
Polna droga za opłotkami wsi wita mnie wysoką prawie dwumetrową trawą, w której mnie na pewno nie widać, a której czupryny stanowią kwiatostany tak różnych gatunków traw. Trawy wspierają się jakby na żółto kwitnących łodygach mleczy, które są nie wiele mniejsze od nich, a ich budowa zdaje się być solidniejsza, na tyle, że wszystkie rośliny stoją dumnie i opierają się często tutaj burzowym wiatrom. Dalej pobocze mojej drogi stanowią jeszcze wysokie osty o różowych kwiatostanach, które jak już zauważyłem w dzieciństwie, szczególnie umiłowane są przez dziesiątki całe eskadry motyli i wszelkich błonkówek. Przystaję na chwilę i rozglądam się po szczytach i zboczach gór, robię pełne koło i wchłaniam w siebie ich niesamowite piękno, spokój, majestat i pewność jaką wzbudzają w moim duchu. Gęste trawy przerzedzają się i pobocza zaczynają porastać kępki kwitnącego żółto dziurawca, a niżej prawie płożą się naprawdę wielkie płaty liści babki zwyczajnej. Część rozdrobnionych poletek jest jednak obsiana, a to pszenicą, a to jęczmieniem, owsem, a nawet rzepakiem. Spod miedz podrywają się skowronki i gorliwie ostrzegają się przede mną. Wiem, że tam mają gniazda z potomstwem, zresztą słyszę ich charakterystyczne popiskiwania, ale nie zaglądam do nich, bo to może zniechęcić do nich ich rodziców. Najpiękniejsze jest to, że tych gniazd jest mnóstwo. Tak to eldorado dla ptaków te pola. Niebo jest bezchmurne, mocno świeci na mnie słońce, ale wieje wiatr, który skutecznie mnie chłodzi. Pojawiają się pierwsze miedze pełne kwitnących rumianków, które zdają się być jakby rzekami płynącymi białym nurtem. Ten potok bieli zaprowadził mnie do większego już jeziorka, którego kolorową toń stanowią jasno zielone kłosy pszenicy, mocny błękit setek chabrów i biel przemieszanych z chabrami kwiatów rumianku. Widok jest po prostu bajkowy. Oczywiście przypomina mi się jak w dzieciństwie, kiedy wypasaliśmy krowy na takich polnych drogach, to zbieraliśmy te chabry na wino, a rumianki do skupu ziół. No i pletliśmy z nich wianki na głowy oraz bransolety na ręce. Dobrze, ze tutaj jest jeszcze kraina, gdzie tak ludzie nie stawiają na chemię, po prostu obsiewają na własny użytek i dlatego widoki są naprawdę piękne. Dochodzę do kolejnego elementu tej cudownej szachownicy beskidzkiej, a ten jest nieużytkiem, na którym króluje wielość mioteł kwitnących traw, duże kępy kwitnących ostów i przede wszystkim rumianki, w których mieszają się też kępki dziurawców. Permanentna dzikość , a w niej schronienie dla ptaków i stołówka dla owadów. Dalej mijam poletko pszenicy gęsto porośnięte błękitem bławatków, które właściwie w całości przykrywają kłosy zboża i dopiero po uważnym przyjrzeniu się odkrywam , że to jest pszeniczny zagon. To właściwie tak wszystko tutaj wygląda jak bym się cofnął o 200 lat wstecz. Kolejne poletko to zagon ziemniaków, a tam gdzieś w środku nich dostrzegam warzywnik z mocno i charakterystycznie zieleniącą się kapustą. Tuż za poletko jęczmienia z pokładającą się na kłosy miotłą zbożową i miedzą w kolorze niebieskim czyli z chabrów, które też ostro zapędzają się pomiędzy kłosy zboża. Potem wkraczam do jeziora nieużytków, które faluje białymi grzywami rumianków, czasem też fioletem wyka lub żółcią dziurawców i mleczy. Reszta to gąszcz wszelkich traw. Idę aż do końca tego jeziora dzikości, które kończy się dużym cyplem, który stanowią wysoko rosnące i różowo kwitnące osty, nad którymi krąży mrowie wielokolorowych owadów, a przede wszystkim uwagę moją przepiękne skrzydła motyli. Cypel daje początek innemu jeziorku roślinnej dziczy, w którym królują place złotych dziurawców. Dłuższą chwilę stoję pośród tego złota , bo uczestniczę w czymś naprawdę doskonałym, w perfekcyjnym spektaklu piękna i po kolana stąpam w nurtach poezji.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!