Menu
Gildia Pióra na Patronite

19 listopada 2022 roku.(sobota)

Wczoraj w samo południe stało się. Śnieg przyprószył kwiaty w ogrodzie, i krzewy, i drzewa. Temperatura spadła na tyle, że wilgotny śnieg zaczął przywierać do łodyg, liści i płatków kwiatów. Przez okno wyglądało to bardzo zachęcająco, więc ubrałem się i wyszedłem, a kiedy zbliżyłem się do poszczególnych roślin, to popadłem w zachwyt - oddech przyspieszył, policzki poczerwieniały i zaczęły nabierać temperatury i ogólnie zrobiło mi się ciepło. Siłą rzeczy sięgnąłem do kieszeni bluzy i rozpocząłem robienie zdjęć temu, co mnie tak zachwyciło i wprawiło w narkotyczny nastrój. Tak. Cudność roślin działa na mnie uzależniająco i zarazem jest mi lekarstwem, takim polepszaczem stanu psychicznego. Szedłem od kwiatu do kwiatu, od kwiatu do krzewu, od krzewu do drzewa, potem kolejne kombinację tego wędrowania i fotografowania. Życie nabierało niesamowitych wymiarów, a czas zniknął. Musiałem się jakoś opanować, jakoś się zdyscyplinować, bo oczy kręciły głową w swojej zachłanności barw, kształtów i tych konstelacji śnieżno-roślinnych. Powoli się uporządkowałem i spokojnie piękno po wspaniałości, jedno po drugim zacząłem wchłaniać i pozwalać, aby drążyło moje ciało, przenicowywało moje zmysły i rozgrzewało ducha jak gorące powietrze balon. Czułem, że zaraz uniosę się, jak czasem ulatuje w snach. Musiałem uruchomić dużo sił woli, aby nogi nie straciły kontaktu z zielenią trawy skąpanej w krystalizującym się śniegu. Szedłem i w stanie błogości już się rozglądałem, gdzieś w siebie ta niesamowitość roślinności mnie wchłaniała. Najpierw mnie przeniknęła, a teraz w siebie mnie porywała. Namiętnie, zachłannie, zdaje się byłem jej godzien. I nagle to rozdwojenie jakże przyjemne. Jestem częścią rośliny i lecę - unoszę się w powietrzu. Tak się musiało stać. Trudno ciału zachować swoje właściwości, kiedy nie ma warunków do zastosowania się do praw ciążenia. Czasem po prostu następuje wziemiowzięcia czas przez uduchowione w ogrodu raj wzlecenie. To się po prostu zdarza ogrodnikom amatorom, w których nigdy nie było bezwzględnego przeliczania piękną na w mamonie zysk. Leciałem. Nastąpił we mnie spokój. Sterowałem. Z woli myśli pilotowalem dwoim ciałem. Powoli też odzyskiwałem zdolność obserwowania otoczenia spokojnego, nie zdominowanego przez eter piękna natury. Powracał rozum i trzeźwy osąd, chłodne, ale jednocześnie radosne spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość i tak zobaczyłem, że widząc mnie lewitującego i w uduchowionym obliczu, to moja sąsiadka posługująca w naszym kościele parafialnym klęknęła, przeżegnała się, po czym upadła na twarz i legnęła ostatecznie krzyżem w błogosławiącym przytuleniu śniegu, który od jej rozognionego ciała rzekomym doznaniem mistycznym topił się i spływał wodą po zielonych źdźbłach trawy w ziemi, tej ziemi linie kapilarne i wypełniając je treścią, też w nadziei, że większy mróz spowoduje rozsadzenie jej struktury, kiedy woda ponownie dozna procesu przemienienia w lód i będzie to przyczynkiem do napowietrzania gleby, kiedy lód wiosną stopnieje i pozostawi szeroką przestrzeń powietrzu do napełniania ziemi oddechem kosmosu. A ja leciałem. Oblatywałem przestrzeń ogrodu, może podobnie coś na sposób anioła stróża byłem, może stałem się elfem opiekunem, tworzycielem boskiego porządku. Każdy dostaje to co pragnie. Nie pragnąłem wtedy rozumem, aby ciało oderwać od ziemi, lecz chyba dusza wzięła już kolej rzeczy pod i na swoje skrzydła. Ciało uniosło się i nic nie ważyło. Było absolutnym szczęściem. Stanem bez myśli. Nie znała psychika stanu lęku, czy niepokoju choćby krztyny w niej nie było. Rozkosz lotu była.

297 748 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!