Menu
Gildia Pióra na Patronite

27.04.2020r.(poniedziałek)

fyrfle

fyrfle

Wczoraj, bardzo późnym wieczorem wspominaliśmy. Na przykład będąc dzieckiem wszystko było jasne i poukładane, a potem dla Twoich dzieci też. Szkoła, lekcje, praca w domu, praca w polu i kościół oraz starczyło czasu na ganianie w polu z rówieśnikami, czyli na zabawy dziecięce, ale najpierw obowiązki. Na przykład w grudniu rano na w pół do siódmej szłaś na Roraty. Od Rorat nie było zmiłuj się. Nawet żadne dziecko nie pomyślało, że można by nie pójść na tą ablucję religijną, czyli chyba fachowo się to nabożeństwo nazywa. Szłaś dwa i pół kilometra z domu do kościoła. Nierzadko dzisiaj w niewyobrażalnych zaspach i mrozie prawie 30 stopni Celsjusza. Kiedyś grudzień, to była prawdziwa zima. Tak samo szły Twoje dzieci. Potem, kiedy już mieliście samochód, to woziłaś je samochodem lub zaraz po nocnej zmianie przyjeżdżał Twój mąż i on wiózł was na Roraty. Roraty były sercem osobowości Ludzi Gór. Zresztą jak wszelka religijność i zwłaszcza niedzielna msza święta. Tak w ludziach rodziła się obowiązkowość i kult katolicki, ale czy on się przekładał na tak zwane wartości i cnoty chrześcijańskie, na człowieczeństwo w człowieku. Czasem tak, a bardzo często nie. Po Roratach szliście do szkoły lub,gdy lekcję były na dziewiątą czy dziesiątą, to z powrotem Ty i dzieci Twoje wracaliście na dół do domu. Coś zjedliście i gorącego wypiliście i z powrotem wracaliście z plecakiem, bardzo ciężkim plecakiem, ale oczywiście z drugim śniadaniem, szliście ponownie dwa i pół kilometra w górę, tym razem do szkoły. A po szkole wracałaś długo do domu i długo wracały Twoje dzieci. Włóczyłaś i włóczyły się po polach, a często wracały zamarzniętą rzeką, co martwiło babcię, które czekały z obiadem, a ten stygł. Tak sobie pomyślałem, że teraz w kwietniu i co roku tak powinno być, że dzieci ze szkoły zakładają wodery i brodzą po Wieśniku zbierając do foliowych worków wszelki syf, który ludzie do naszej rzeczki wrzucają.Byłoby to przyjemne z pożytecznym. A ja tak nie miałem jak Ty. Mieliśmy obowiązek mszy niedzielnej. Roraty? Chyba były popołudniu. To było już ciemno i moim rodzicom nie wpadło na szczęście w głowy, aby kazać nam chodzić lasem,między lasem i polami dwa kilometry do kościoła. Do siedemdziesiątego piątego, to nie wiem co robiliśmy zimowymi popołudniami, ale potem to oglądaliśmy telewizor i czytaliśmy książki. Wieczorem film albo łuskanie wiązki fasoli. Strąki były wyschnięte na twardy wiór, stąd też często odrywały się paznokcie od łuskania, krwawiły i bardzo bolało.

Kiedy przychodził maj, to chodziłaś na nabożeństwo majowe, a potem oczywiście Twoje dzieci też. To było oczywista oczywistość, objaw odwiecznej normalności na Podbeskidziu i ściślej Żywiecczyźnie. Majówka zwalniała od prac polowych, które już się rozpoczynały na szeroką skalę w przydomowych ogrodach i na hektarach zasiewów i nasadzeń. Trzeba było pielić grządki dużego przydomowego ogródka, bo warzyw musiało starczyć przez lato, jesień i na zimę i wiosnę następnego roku, a rodzina była bardzo liczna i wielopokoleniowa. Trzeba było już iść przecinać buraki w polu, odchwaszczać je, odchwaszczać ziemniaki, czasem nawet zboża. Ja tak nie miałem jak Ty pod względem religijnym. Czasem rowerem się podskoczyło na Majówkę, a le rzadko. Nomen omen za PRL nikt nigdy nikomu we wsi nie ukradł rowera spod kościoła ani skądinąd. Potem przyszła zmiana ustroju i bardzo na gorzej zmienili się ludzie, nie tylko chodzi o kradzież rowerów, ale w każdym aspekcie życia. Ja też codziennie chodziłem do pola wykonywać najprzeróżniejsze prace, plus oczywiście zawsze komuś wypadło paść krowy po lasach, drogach, rowach, polach i łąkach. Jeszcze trzeba było narąbać drewna. Siedmioletni chłopak w leśnej osadzie to był już fechtmistrzem siekiery. Piła moja twoja była mu znana też pewnie od siódmego roku życia. Potem doszła umiejętność operowania piłą spalinową i cyrkulorką, czyli u nas trajzegą.

Październik, to był z kolei czas różańców. Znowu codzienne wędrówki miałaś przez 31 jeden dni na te nabożeństwa, tak samo Twoje dzieci. To było oczywiste jak ranne mycie zębów czy zjedzenie śniadania. Przychodził październik szliście na Różaniec, a w niedzielę i inne święta jeszcze na inne msze. Też na Różańcu nie bardzo byłem. W październiku jeszcze wypasało się krowy. Październik, to był czas wykopków i kampanii buraczanej, która działa się jeszcze bardzo w listopadzie. Nie uprawialiśmy buraków cukrowych, ale ciągnik za ciągnikiem ciągnął na plac przy stacji kolejowej w Dziadowej Kłodzie przyczepę lub dwie, a nawet trzy wypełnione po brzegi burakami cukrowymi, a czasem przyczepy miały jeszcze nadstawki na burty. Czasem takie buraki spadały z takiej przyczepy i idąc na piechotę ze szkoły braliśmy takiego jednego czy dwa i w domu wkładaliśmy do dochówki czyli piekarnika i piekł się,a potem jedliśmy go po obraniu skóry. Był cudnie słodki. Uwielbiałem ten smak i do dzisiaj mam go w ustach. We wrześniu i zwłaszcza październiku były wykopki. Kopaczka jeździła od jednego sąsiada do drugiego codziennie i wszyscy solidarnie szliśmy po kolei u każdego zbierać ziemniaki. Wtedy następowało zawieszenie broni we wszelkich sporach. Roboty żniwne, sianokosy czy wykopki były na wsi świętością. Gospodynie robiły w domu kanapki i kompot lub herbatę i dowoziły na pola.Wieczorem był wspólny obiad i po kielichu wszyscy rozchodzili się do swoich domów.Trzeba było jeszcze oporządzić konie, krowy, wce, króliki i wszelki drób. Nazajutrz były wykopki u następnego członka wiejskiej i leśnej zarazem społeczności. Takie same reguły obowiązywały przy żniwach i sianokosach. Taki system religijny i społeczny bardzo hartował ludzi i powoływał do życia ludzi bardzo pracowitych, wytrzymałych na przeciwność, choć niestety nie zawsze oczywiście, co było tematem tabu albo oczywistą oczywistością były wszelkie ówczesne patologie systemu, które prowadziły do innych patologii i nieszczęść.

297 733 wyświetlenia
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!