Menu
Gildia Pióra na Patronite

Tato...

Sheldonia

Sheldonia

Wciąż pamiętam te wieczory kończące dni raz w miesiącu, kiedy tata wracał do domu z wypłatą. Siadaliśmy wtedy wszyscy przy stole i niczym Al z rodziny Bundych, rozdawał pieniądze: mamie na zakupy i rachunki, bratu jego wyprawowaną część, dla mnie na doładowanie do telefonu... Sam zostawał z kilkoma marnymi banknotami w dłoni i ze wzrokiem wlepionym w ich nominały. Patrząc na jego siwiejące włosy i ich zastraszającą rzadkość... na zniszczone, zrogowaciałe dłonie... na zmęczone oczy... na nieogolone policzki... na strój mimo późnej pory wciąż roboczy... Patrząc na jego starzejącą się twarz, zastanawiałam się, czy warto dla tych kilkunastu zielonych banknotów nie widywać go całymi dniami.

Wciąż pamiętam te rodzinne rozmowy, podczas których bronił mnie nawet wtedy, kiedy fakt, że zawiniłam był oczywisty i nie do podważenia. Kiedy uspokajał mamę, że to nic... że przecież nie chciałam... że jakoś dam radę... że się ułoży... że to nic, że nie zdam do następnej klasy, bo przez ponad pół roku nie było mnie na zajęciach... Patrzyłam wtedy ukradkiem na niego, w jego oczy i widziałam w nich, że go zawiodłam. Wiedziałam, że nic mi nie powie, nie musiał... Jego milczenie na jakiś konkretny temat było największą karą, bo wiedziałam, że oznacza rozczarowanie, którego się po mnie nie spodziewał.
Wciąż pamiętam te wszystkie Wigilie, które dzięki niemu i mamie były dniem, na który czekałam przez cały rok i już we wrześniu planowałam, co im podarować pod choinkę. Nigdy nie śpiewaliśmy kolęd, nigdy nie było wystawnie, sztywno i elegancko, nigdy nie było nas jakoś dużo, zazwyczaj tylko czwórka, później trójka, najbliższa rodzina: mama, tata, brat i ja. Nigdy nie było jakiegoś przepychu i i kilkudziesięciu paczek pod wielkim do sufitu drzewkiem... Nigdy tak nie było, a jednak gdybym mogła wybrać kilka dni, które przeżyłabym na nowo, byłyby to te Wigilie, bo żadnego innego dnia, nie czułam tak bardzo, że jesteśmy rodziną... kochającą się rodziną. Tylko tego dnia oraz w trakcie różnych pożegnań i składania sobie życzeń na urodziny, mogłam bez pretekstu się do taty przytulić.
Nie, żeby nie chciał... Ja nie potrafiłam. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy... Nie potrafiłam powiedzieć, że go kocham. Nie chciało mi to przejść przez usta, a przecież czasami gdy widziałam, ile dla nas poświęcił, chciało mi się wyć mu to prosto w twarz...
Czasami zastanawiam się, jakie były jego marzenia, czy tak wyobrażał sobie swoje życie, mając dwadzieścia lat i... czy żałuje. Czy nie tęskni za swoim domem, za swoimi ukochanymi górami, w których się urodził, wychował i mieszkał, zanim nie wyjechał na Śląsk za pracą... Na Śląsk, gdzie poznał mamę i już został na stałe. Podziwiam, że miał odwagę z dnia na dzień zmienić całe swoje życie i zostawić miejsce, które kocha, dla kobiety, którą pokochał... Teraz pracuje od poniedziałku do soboty, od rana do późnego wieczora, już od kilkudziesięciu lat, zaharowuje się by przeżyć kolejny miesiąc w miarę przyzwoity sposób... Zawsze wszystko dla innych, nigdy nic dla siebie... Swoje ukochane góry ma raz, dwa razy w roku na kilka tygodni, ale wtedy też pracuje całymi dniami, tyle że u siebie... Tylko niedziele były dla mnie zawsze świętem, bo wiedziałam że tata cały dzień będzie w domu. I nawet jeżeli nie będziemy ze sobą zbyt wiele rozmawiać, będę szczęśliwa, mając go obok, pod tym samym dachem... jedząc to samo na obiad i przy jednym stole... denerwując wspólnie mamę... słysząc jego śmiech z sąsiedniego pokoju... oglądając ten sam ulubiony program w telewizji (pamiętam, że oglądaliśmy listy piosenek disco polo i komentowaliśmy nowe teledyski, które teraz wydają mi się tak bardzo żałosne, a jednak przywołują najlepsze wspomnienia)...
Do dzisiaj, kiedy patrzę w jego oczy, kiedy czuję jego drapiące wąsy na policzku, jest mi smutno, że przez całe życie miałam go tak mało. A nawet nie potrafię mu się odwdzięczyć za ten jego pył we włosach... za zapach trocin, gdy wracał do domu... za ołówki stolarskie i drewniane deseczki, które mi zawsze przynosił... za wspólny front, kiedy mama darła się na mnie, bo kolejny raz przyniosłam do domu jakieś zwierzątko... za szczęście... za to, że wiedziałam, że dopóki on jest, ja zawsze mam się gdzie podziać i na kogo liczyć, nawet jeżeli nikt inny by mi już nie został... A jednak nie potrafię spojrzeć w jego niebieskie oczy, już powlekane mgłą, i powiedzieć, że mu dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobił, bo przecież wcale nie musiał... i że z tych siedmiu miliardów ludzi na świecie, jego kocham najmocniej.

Tacie...

4848 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • luterin

    14 August 2012, 22:24

    Miłość niewypowiedziana...nie tylko TY...
    Rozszarpujesz swoim pisaniem...

  • 13 August 2012, 18:55

    czytając Twój tekst przypominają mi się moje słabości, dzięki .

  • Sheldonia

    13 August 2012, 10:24

    Doroto, Amando, Albercie, Agnieszko, Botak, i panie na M... dziękuję.

  • OpenYourEyes

    12 August 2012, 00:58

    Zajrzałem tu przypadkiem, mimo iż spędziłem na tej stronie lata, a zaloguje się powtórnie by wyrazić krótką refleksję...
    Obojętnie jaka będzie to okazja, ale zamiast zastanawiać się jakie są/były jego marzenia, jeśli nie umiesz mu tego wszystkiego powiedzieć, pokaż mu to co napisałaś, a jestem pewny, że właśnie jedno z nich spełnisz. Uwierz.

  • BO.TAK.

    12 August 2012, 00:37

    Piękne...

  • Karin2225

    11 August 2012, 18:39

    Oczy mi się zaszkliły...Wzruszające i piękne.

  • Albert Jarus

    11 August 2012, 18:29

    Chyba nie powinienem nic pisać... A gdybym miał powiedzieć... zamarłby mi głos w gardle i oczy zaszkliłyby się jak wtedy kiedy jest przy mnie On... tak rzadko... cholernie rzadko.
    Dzięki