Menu
Gildia Pióra na Patronite

20.03.2017r.

fyrfle

fyrfle

To był bardzo dobry popiątek mimo, że pogoda zmieniała się co kilkanaście godzin i były deszcze, ulewy, którym towarzyszyły silne wiatry, a kończyły się tęczami i "wycieraniem się" chmur, po czym następował kilkugodzinny okres z lazurowym niebem i słońcem intensywnie świecącym, co zachęcało do spacerów po tutejszych wzniesieniach, pełnych dzikiej przyrody.
A jeszcze mieliśmy wspaniałego gościa, w zasadzie domownika, która jest obdarzoną cudownym darem opowiadania i konwersacji, a więc piątkowe popołudnie i wieczór oraz sobotni prawie cały dzień upłynął nam wspaniale na porywających rozmowach i wspólnym przygotowywaniu posiłków oraz ich spożywaniu. Tak się rodzą i utrwalają pozytywne więzy krwi i rodzinne. Nie ma co się za bardzo rozwodzić, bo rozmowa, gotowanie i śmiech przy nich, to najlepszy sposób na trwałość rodziny i dobre rodzinne relacje.
Sobotni wieczór to koncert Czerwonych Gitar. Kapela gra już pięćdziesiąty drugi rok, a ja dotychczas nie byłem nigdy jeszcze na ich koncercie, a więc było to moje wielkie marzenie, które tamtego wieczoru wreszcie się spełniło i był to naprawdę wspaniały, radosny wieczór. Szkoda tylko, że koncert był w sali z siedzeniami, bo przy takiej muzyce chce się tańczyć, kołysać i nawet pogować. No ale średnia wieku była siedemdziesiąt lat, więc na koncert do klubu staruszki by nie przyszły. Teraz już wiem dlaczego zespół Happy Sad organizuje dwa razy w roku trasy koncertowe po klubach - bo tam jest ta atmosfera i fani szaleją tuż przy mikrofonie wokalisty i przy gryfach gitar - to jest taka jedyna i specyficzna atmosfera więzi, a scena, płotki odgradzające i ochrona nie daj Bóg - one tak bardzo wielką przepaść czynią między wykonawcami i publicznością. Cały czas jestem pod wrażeniem jednak tego koncert. Na scenie trzy pokolenia muzyków i dzieje się tak, że ci młodsi piszą już słowa i muzykę, która jest nowoczesnym rockiem, no i nawet jak sam Skrzypczyk nie będzie miał już siły na grę na bębnach, to pozostali znakomicie mogą tworzyć dalej i grać pod tą nazwą. Oni nie grają już tylko archaicznych kawałków Klenczona, Dzikowskiego czy Krajewskiego, ale idą z duchem czasu i tym co im podpowiada ich własna wena i wielkie umiejętności wokalne i instrumentalne.
Niedzielny poranek okazał się być bardzo słonecznym i zachęcającym do wyjścia w tutejsze pola, zarośnięte drzewami i krzewami nieużytki oraz doliny, którymi płyną kolorowe potoki, których barwy to efekt współpracy wody, światła słonecznego i ziemi. Zjedliśmy śniadanie i potem wypili kawę, a w samo południe już wyruszyliśmy do słońca, do gór, do ptaków, do wody i do roślin. Jeszcze raz wróciliśmy w rozmowie do koncertu Czerwonych Gitar, bo mnie jak zwykle męczyło pytanie - czemu na tym koncercie nie było młodzieży i czemu wreszcie nie było nauczycieli od śpiewu i muzyki wraz ze swoimi uczniami, a nawet trzeba pójść dalej - czemu nie było wychowawców ze swoimi uczniami i rodziców, dziadków ze swoimi dziećmi i wnukami? Odpowiedziałaś brutalnie, że nauczyciele w sobotę po prostu piją. Czasy zaangażowanych nauczycieli, którzy w piątkowe popołudnia wyruszali ze swoimi uczniami do wszelkich przybytków kultury bezpowrotnie minęły, bo nie ma relacji mistrz - uczeń między nauczycielem , a uczniem. Jest rezygnacja, indywidualizm i brak charyzmy oraz odpowiedzialności.
W słońcu spaceruje się cudownie. Jest ciepło, ptasi rejwach tak bardzo cieszy. Wody potoku dzisiaj bardzo podniesione i bardzo bystre oraz zdają się nieco przybrudzone, a to ziemią naniesioną z pól przez rozliczne strumyczki, które utworzyły się w wyniku całonocnych silnych deszczów. Tuż za potokiem na olszynie spotykamy bardzo kolorowego i wesoło śpiewającego dzięcioła, który jest bardzo ruchliwy i zdaje się być uosobieniem pełni szczęścia i radości życia. A zaraz potem ukazują się nam rozświetlone dziś mocnym słońcem panoramy górskich szczytów i zboczy, w większości pokryte jeszcze śniegiem. Widoki są zapierające dech w piersiach i tak bardzo powodujące, że chce się tu być, że mocno mocno chce się żyć. Są teraz też wdzięcznymi obiektami dla malarzy i fotografów. Idziemy i głowy kręcą nam się jak peryskopy. Jesteśmy w dolinie i obracając się o 360 stopni, cały czas mamy przed sobą konstelacje ośnieżonych szczytów, na których bajeczne harce wyczyniają promienie słoneczne, jest po prostu pięknie. Kotki bazi zaczynają już się pokrywać żółtymi kwiatami i szkoda, że jest jeszcze dość chłodno i wietrznie, bo mielibyśmy na nich i dookoła nich już ferment skrzydeł pszczół i trzmieli. Wśród promieni słonecznych i prześwietlonych chaszczy stoi sobie i bardzo poetycko wygląda na złoto pomalowana Kaplica na Foksowej Kępie. Słońce nadaje jej faktycznie jakiejś cudowności i świętości oraz jakiegoś takiego romantyzmu, którą zna się z poetyckich opowieści takich wagabundów i wędrowców przez życie jakim był Edward Stachura czy piewcy Bieszczadów. My jesteśmy w Beskidach, równie cudownej krainie, o równie wielu kapliczkach, krzyżach przydrożnych, czy takich stojących gdzieś w chaszczach jak ta do której jeszcze dzisiaj dojdziemy, co ją ktoś wniósł dziękczyniąc może za zdrowie, może za plony, a może upamiętnił jakieś ważne wydarzenie, które miało miejsce tam na tamtym wzniesieniu i które to ofiarował Bogu i Jego Matce.
Wędrujemy przyglądając się szczegółom przyrody, takim jak źródła bijące z ziemi i tworzące strumyczki, które spływają w dół do potoków pod wyschłymi trawami, krwawnikami czy dzikimi marchwiami. Są w zasadzie nie widoczne, bo potem wykorzystują mysie dziury i krecie korytarze, aby potem uwidocznić się wodą wypływającą nagle z miedzy i płynącą wzdłuż zagonu, aby ponownie zniknąć pod głazem i wykorzystać jako koryto podziemne korytarze niemieckich fortyfikacji z drugiej wojny światowej. Na końcu ukazują się albo i nie w kłębowisku jeżyn, które rośnie na stromiźnie zbocza , w dole którego płynie Biały Potok.
Ale najbardziej jesteśmy pełni podziwu i zachwytu dla piękna zboczy i szczytów Skrzycznego i Pilska. Ten pierwszy to potęga i majestat, który budzi podziw, szacunek i radość po prostu sprawia oglądanie tego jakby obrazu, którym są jego zbocza pełne śniegu i lasów, razem tworzących genialne dzieło sztuki. Zaś w dali widoczny szczyt Pilska przypomina krater wulkanu, po którym spływa ognista do białości lawa. Jeszcze rozpoznajemy Rysiankę i Żar na którym widać wysychającą nartostradę.
Pniemy się zarośniętymi zboczami do do kapliczki na szczycie jednego z kilkuset metrowych wzniesień, obok stóp rudzieją przekwitłe kwiaty wrzosów i zielenią się łodyżki krzewinek borówek. Przy samej kapliczce ktoś dzisiaj pali ognisko i rodzinnie spędza tam to cudne popołudnie - są dzieci, pies, gwar, śmiechy. Dzisiaj nie ma tańczących i śpiewających skowronków na niebie. Za to jest wszechogarniająca potęga słońca i szczęście z niego napełniające nasze człowieczeństwo - tak w duchu i jak i w ciele. Idziemy w dół do potoku i obserwujemy zarośla, staramy się dostrzec piękne kolory najprzerozmaitszych ptaków, które szczebioczą bez końca swoje pieśni życia. Jedne są w dolnych partiach, inne wolą szczyty drzew, a jeszcze inne kicają gdzieś pod gęstwiną dolnych gałęzi.
Przy potoku stwierdzamy, że olchy mają już wielkie pąki i gdyby słońce było częstszym władcą tej ziemi, to za kilka dni drzewa te pokryłyby się jaskrawą zielenią młodych listków. Potem idziemy doliną potoku wzdłuż jego nurtu w odcieniach zieleni dzisiaj i wchłaniamy w siebie piękno jakie tworzy wraz z obficie zsyłanymi nań promieniami słońca. Pięknym byłoby spojrzenie z lotu ptaka, bo potok jest jak wstęga, która rzucona przez artystkę ułożyła się we wszelkie możliwe zakola.
Spoglądamy na zegarki. Minęło pół godziny. Pora wracać do domu na obiad i kawę, a potem wychodzimy na kolejne podejście pod górę do kościoła na cmentarz, na drogę krzyżową, gorzkie żale i mszę. Tam z kolei porozmyślaliśmy, pomodliliśmy się, poukładaliśmy ważność spraw. Wracaliśmy już znowu w obfitym deszczu, który trwa do dzisiaj i przyniósł znowu ze sobą półmrok, ale ptaki nie zrezygnowały z wesołości , robią swoje - żyją, więc biorę z nich przykład.
Niedzielny wieczór to spotkanie, codzienne odwiedziny drogiej nam S, czyli spotkanie ze starością, która uczy historii, pokory i wytrwałości - tego rozumienia, że nigdy nie będzie w naszym życiu pełni sielskości, że zawsze jest ono zmaganiem z przeciwnościami.

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!