Tak sobie myślę, że w najgorszych wersjach siebie traktujemy się jako produkt, jako kogoś, kogo można sprzedać. Chcemy kupić szczęście walutą wieku, wagi i bystrości. Dehumanizacja procesuje się w nas, stawiając warunki na drodze do szczęścia, która przecież sama w sobie może być radością. Wolimy stawiać sobie przedmiotowe poprzeczki - zacznę chodzić na basen kiedy schudnę, znajdę kogoś kto jest w moim wieku, albo starszy, jeśli sytuacja w pracy się ustabilizuje będę chętniej do niej chodzić... Zamykamy się na uważność, na spontaniczne branie i dawanie, w strachu przed odrzuceniem i zranieniem pozostajemy bezpieczni i obojętni. Tymczasem wszystkie emocje są czymś naturalnym, nieodłączną częścią naszego doświadczenia. Dopiero nasza relacja z nimi czyni ogromną różnicę. Kontakt z wewnętrznym ja, bez względu na przeżywane w danym momencie emocje, zapewnia nam spójność i stabilizuje chwile, których przecież nie chcemy w życiu pomijać. Będę tu i teraz. Jak to było? Nie oczekuj niczego, ale spodziewaj się wszystkiego? Jakoś tak...