Menu
Gildia Pióra na Patronite

23.12.2015r.cz 3

fyrfle

fyrfle

Rozcałowani,
Przytulający świty -
Duch przez cielesność.

Dochodzę do pierwszej stacji Golgoty Beskidów i wcale nie mam zamiaru być golgotą picnic, ale skupieniem, zadumą, zachwytem, zamyśleniem, spokojem, ciszą, troską, aby zrodzić z nich radość Świąt, aby zrodzić z nich nas szczęśliwych, normalnych, codziennych, zwykłych, ale twórczych, krytycznych, zapalających. Skręcam w lewo i powoli pnę się pod górę. Z każdym krokiem widoki na góry są coraz piękniejsze i coraz silniejszy wieje wiatr. Zatrzymuję się co kilkanaśće metrów , aby napatrzeć się na te górskie panoramy i wsłuchać w dytyramby wiatru na ich cześć, a te są coraz bardziej mocne i przeszywające moje ciało i zmysły. Jest w tym wietrze smak pytań o samego siebie, w relacji z samym sobą, w relacji z ukochaną kobietą, w relacji z całą ludzką populacją. Wreszcie jestem szczęśliwym, spełnionym, ale jednocześnie nie zatraciłem siebie i nadal jestem buntowniczym, kpiarskim, szyderczym, uderzającym, nie pozwalającym tym, którzy wywyższają się być leniwymi i kamiennymi pomnikami na piedestałach, na których sami się postawili. Ciągle dostrzegam, a jak dostrzegam to zadaję pytania. Ciągle przekraczam granice i pokazuje tym co na kolanach, że można wstać, że można pójść, że tak trzeba, że warto porzucić wszystko, aby dostrzec kolejny nowy horyzont miłości, że warto uświadamiać sobie, że jak coś nie jest miłością, a tylko niesieniem krzyża chorych przesądów, choćby wynikających z najświętszych ksiąg, prawd, zasad, to ty i tylko ty Mirek liczysz się i twoje szczęście więc ni chwili się nie zastanawiaj i wycinaj garby, które ci wrosły, a w zamian wkładaj nowe buty do nowych dróg - radosnych dróg.

Cię gwiżdżący wiatr
Wspaniałe panoramy
Fyrfle w górach

Mówisz mi, że w całym tym moim pisaniu o buncie wobec tradycji jest dużo zmyłki, bo tak naprawdę jestem na co dzień kimś zupełnie innym, wręcz zaprzeczeniem treści moich tekstów. Ceniącym sobie spokój, poukładanie, ckliwym, kochającym i dającym poczucie bezpieczeństwa, a jednocześnie pełnym zasad, swoistych prawd i także trzeźwo patrzącym na ludzi i śebie. Tak się zastanawiam i myślę sobie, że to dobrze, bo nie osiadam w okopach, tylko każdego dnia szukam możliwości, i chyba dobrze mi to wychodzi, skoro tak często stwierdzasz, że jestem niemożliwym. Nie daje się nie zauważyć, że ta niemożliwość, nie byłaby możliwa bez Ciebie, bez tych codziennych zapewnień o tym, że jesteśmy sobie przeznaczeni, o tym, że jestem najlepszym co mogło Cię spotkać. Tymczasem słońce jest coraz silniejsze i coraz bardziej wyświetla genialną treść zawartą w zboczach gór. Kapitalnie jest patrzeć się w te zielenie łąk, w te odcienie szarości drzew, przemieszane z zielenią sosen i świerków. Uświadamiam sobie, że zieleń traw, to już w zasadzie oliwkową barwę ma i gdy tylko przykryje ją śnieg, to potem ujrzę ją już jako przegniłą wilgotną i brudną szarość, która dopiero malarstwem wiosny odmalowana będzie w soczystą i zachęcającą do miłości zieleń.

Pisząc strofy wiatr
Roztrząsa prawd interesy
Beskid grudniowy

Kolejne stacje i coraz silniejszy wiatr. Wychodzę poza obręb tej ogromnej wsi i wielkiego skupiska ludzkiego. Przyglądam się przede wszystkim krzyżowi na Matysce, który tak srebrzyste iskry posyła na wszystkie strony świata, bo przecież naiwnym jest ten, który sądzi, że jest ich tylko cztery. To tak jak uważać , że medal czy moneta mają tylko awers i rewers. Taki krzyż też nie jest li i jedynie intencją tych, którzy go tam postawili, bo jest przede wszystkim oknem możliwości w niemożliwym i nigdy się nie definiującym. Jest zaproszeniem do ciągłego poszukiwania, do ciągłej zmiany, do wciąż wyciągania dłoni do innego i uznawania tego za część swojskości. Tyle tu zdrowych próśb i marzeń hula w tych wirach i porywach wiatru, które kiedyś tam porwane w sprawczość Wielkiego Wybuchu, rozkwitną spełnieniem człowieczym. Pięknie jest czuć jak te cudne intencje przenikają moje ciało i wibrują we mnie mocą wiatru, a może to Duch Święty uczy mnie być wspólnotą w tym co jest pięknem i cudownością Bożego Stada? Trzecia stacja Golgoty, gdzieś każe mi spojrzeć w lewo na cudną panoramę tej miejscowości, której cichości i spokoju, chronią palisady pasm górskich. To tu wiatr staje się coraz silniejszy jakby tu miały się rozszaleć i rozlecieć w nim wszystkie troski mieszkańców tej ziemi, a tam na dół spłynąć leniwym deszczem codziennej radości i uporządkowania w dobru. Może i ze mnie wyszarpie wszystkie niepokoje i lęki wynikające chociaż z przeszłości. Wiem, że kiedy zejdę będę tylko malarzem swojego ducha i kilkoma chwilami zachwytu dla tych , którzy zechcą przeczytać. Idę dalej, ale coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że muszę ustąpić mocy wiatru, który tutaj chce zostać sam na sam z tym zboczami, z tymi kłębowiskami róż i głogów, a poza tym głupotą jest iść tylko po to by przekroczyć kolejną granicę - granicę, której przekroczenie nie jest nikomu potrzebne i przy tym stracić zdrowie, zasmucając najbliższych, gdyż to oni są najważniejsi, a nie nasze cele, wynikające z naszych ambicji, które nie pielęgnowane trzeźwością , prowadzą do patologii, w której ostatecznie ginie miłość do człowieka, a zostaje tylko nawiedzony patologiczny egoizm celu.

Piżdżąc strofy wiatr
Hula z moja weną
Spacer po górach

Dochodzę do czwartej stacji Golgoty Beskidów i tu kończę, zostawiając jej kolejne stacje dla wiatru, który tu króluje żyjąc i życie nakazując. Wracam więc spokojny i szczęśliwy do domu, pełen werwy i chęci do dawania miłości i brania jej. Zaopatrzonym w siłę , że będę ostro i zdecydowanie bronił swoich racji, zdecydowanie tępiąc poglądy tych, którzy życie uważają za sen i to podarowany z czyjejś wielkiej łaski, i przesypiając to życie na czyjejś pościeli, liczą, że za ten sen otrzymają gdzieś tam kolejny sen o jeszcze bardziej sennych treściach. Wracam żyjąc: mówiąc cześć menelowi, robiąc zdjęcie wesołej psinie, przyglądając się matce i jej dziecinie, budząc zainteresowanie idących, słysząc krzyk matki i warczenie syna na nią spowodowane brakiem alkoholu we krwi, patrząc na cudność kościoła w świetle wiosennego grudniowego słońca, cisząc się, że nie umiem zniekształcić prozy codzienności pierdołą liryczności. I tak od słowa do słowa, od zdania do zdania, trzeba zalać śledzie wodą, gdyż sens poezji mieści się w tych trzech śledziowych sałatkach, które są radością Bożego Narodzenia ofiarowaną nam przez Bożą Dziecinę - tym, za czym w te święta tęsknimy, na czym oprzemy radość tych czterech dni, tym z czego wypłynie wesołość rozmów i spontaniczność uśmiechów. Podstawy wiary, szczęścia, miłości, wspólnoty są bardzo proste - bierzemy półtora kilograma śledzi solonych i dokonujemy cudu rozmnożenia w trzy sałatki, które nakarmią tą jedyną atmosferą tak wielu. I jeszcze spojrzenie moje wędruje na wschód od Edenu moich manowców wyobraźni, a tam Siostro , a tam Bracie:

Pomnik rogaczy -
Kochanków Wniebowzięcie -
Dromader Grojec

Koniec części trzeciej i ostatniej.

297 715 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • 30 December 2015, 19:02

    Nie potrzebuje anioła mam dosyć swoich.

  • fyrfle

    30 December 2015, 16:52

    Luzie, którzy są szczęśliwi ze sobą i pochodzą z tego portalu nie są dobrze postrzegani, bo im się udało, a nie tylko przespali się i znienawidzili, a takich tutaj jak pcheł nas bezdomnym głodnym zdychającym psie. Poza tym oboje jesteśmy literacką ekstraklasą, jednocześnie wychodząc poza przeciętność daleko i daleko zostawiając z tyłu.

  • 30 December 2015, 16:46

    To jest obraźliwe.

  • fyrfle

    30 December 2015, 07:51

    Dziękuję Moja Kochana:)))

  • 30 December 2015, 07:45

    :)
    Obiektywnie: dla mnie jesteś mistrzem opisów.