nie zapraszałam to późna godzina na odwiedziny, a nawet jeśli miałoby to być spotkanie z tych krótkich, zupełnie niespodziewanych, na moment, ja doskonale wiem - by zostawić we mnie nieład wystarczy im ta mała chwila.
tak więc przyszły o 22:30, przyszły niechciane. to mało uprzejme z mojej strony, ale nigdy ich nie witam, jednak gdy stają przede mną przyglądam się im, patrzę im w oczy prowokując. wtedy dłonie zaczynają drżeć, do oczu napływają lzy a policzki czerwienieją, jakbym stanęła zbyt blisko pażącego ogniska, a dym bezlitośnie zahaczał swą ostrością o wrażliwe źrenice. gdy czuję, że złego jest już we mnie wystarczająco dużo, wtedy z ogromnym opóźnieniem dostrzegam wypalone w samym środku mojej duszy maleńkie dziury, przez które cała pewność siebie, poczucie ważności, szczęście, zadowolenie, wszystko to co skrzętnie zbierałam do kosza swojego wnętrza, ulatuje. znika w połmroku, delikatnie rozmywa się nad moją głową. wzrok mój mętnieje, a kąciki ust stają się cięższe niż zwykle.
przyszły do mnie o 22:30. przyszły wszystkie złe myśli i dziś znów nie zawiodą znów zostaną na dłużej, bo nie potrafię ich witać, i nadal nie nauczyłam się ich żegnać
ja nie chcę by znalazły dom w kimś innym i to takie dziwne w końcu są moje, a może właśnie dlatego tak często bywają bo za mało czasu im poświęcam wymagają uwagi
Czyli taka antyczna tragedia... pragniesz tego smutku... ;) Musimy dbać o równowagę, nie jest dobrze, jeśli nasze życie zalewa smutek, ale też jest źle, gdy smutku jest niedostatek...