Menu
Gildia Pióra na Patronite

01.12.2021r.(środa)

fyrfle

fyrfle

Przyleciały dzieci z Irlandii, a z nimi wnuki. Jak oni się cieszą tymi zwałami śniegu w Bystrej. Wnuczka ma dziesięć lat i zapomniała to co śnieg, a wnuk dwuletni jeszcze nie widział. A i dzieci , jak małe dzieci taplają się w śniegu. Wreszcie Polska, wreszcie normalna zima, wreszcie rodzina. Wreszcie można być z normalnymi, szczęśliwymi ludźmi na co dzień, a nie z ludźmi zranionymi emigracją, ludźmi w ogóle dziwnymi, nie umiejącymi sobie nigdzie miejsca znaleźć, nie umiejących swojego życia. Którrym trzeba tam pomagać w najprostszych sprawach, którzy żyją już kilkadziesiąt lat i nie wiedzą o co chodzi w życiu w ogóle, o co chodzi w małżeństwie, że śwwiat chociaż, naturę, można traktować jako piękno. Nie wiedzą, nie znają tego pojęcia. Często są w najpiękniejszych miejscach Irlandii, a nie rozzumieeją, nie umieją tego odbierać i przekształcać w swoje szczęście.

Irlandia. Zielona wyspa. Ziemia Obiecana tak wielu z nas. A jednak to obcość. W zasadzie wieś. Czasem prymityw. Choć przecudnej urody natura, to za mało, bo człowiek potrzebuje więcej. Choćby pociągów, komunikacji miejskeij. Okazuje się, że praca bez zobowiązań dla pracodawcy i spokojne, łatwe euro nie wystarczą. Pamiętaam wrześniowe dni Bielska-Białej i powrót z koncertu Lady Pank. Jak wnuczka cieszyła się na możliwość, że za chwilę zobaczy pociąg. Jaak ostatnio córka specjalnie z wnukami przyjechała do nas pociągiem, aby mogły się nacieszyć jazdą Elfem. Jak wnuczka cieszy się z dojazdów autobusem miejskim do szkoły. Jak cieszy się, że są normalne przerwy między lekcjami co 45 minut. Jak cieszy się z bogatej oferty kulturalnej miasta, szkoły. Jak szczęśliwa była, że poszła na bal andrzejkowy. Irlandia to tylko piękne, ale zadupie. Chwalmy Polskę, bo jednak jesteśmy cywilizacją.

Oczywiście, że kilka łyków kawy, rozmowa z Ukochaną Żoną i trzeba kilka zdań z zupełnie innej beczki, choć przecież oczywiście nie trzebaa z beczki soli albo też z łyżki dziegciu. Jakoś wyszło wczoraj późnym wieczorem tak, że zastanawialismy się i doszliśmy do oczywistego podsumowania, że kobieta jest rajem, jest też edenem, jest skarbem, który odnalazł Alibaba, tylko jak ma mężczyzna do niej znaleźć drogę, a potem wygłówkować ten kod do wrót raju, do sadu edenu, do skarbca czterdziestorozbójnikowego. Co czynić, aby na każde jego hokus pokus bim el sala bim, wrota się otwierały do raju, do ogrodu, do jego owoców, do niebios, do ich ambrozji, do skarbów, a przecież tego wszystkiego w kobiecie jest nieskończoność, że brać, brać, czerpać, zajadać się, obżarstwo wskazane. Jak dotrzec, aby ucztować oboje mogli szczęśliwie, radośnie, dobrze, rozkosznie i rozpustną nieskromnością.

Znacie Józka. Józek ma zięcia Zdzicha. Zdzicha ciotka zaś to oczywiście Grażyna. Kto nie zna Grażyny?! Taaaa, to ta co pogoniła chłopa. A, uciekł od niej! A może pogoniła, to uciekł? Nie. Uciekł. No to ona z matką mieszkała. Ją trafił kowid, prawie na szlag, Grażkę, a przy niej babkę Zdzicha, matkę Grażki. Grażkę pogotowie z tym kowidem do szpitala na sygnałach zawiozło. Cud. Graża, po dwóch dobach wyszła ze szpitala. Śladu po kowidzie. Z punktu widzenia lekarzy cud i chcieli Grażkę do świętego oficjum podać, że za sprawą tego, a tego, to kandydata na ołtarze, zresztą Grażyna też tak twierdziła, że się modliła. Święte oficjum, to chcę nawet samą Grażkę na błogosławioną. Zdzichu mówi, że kowid po prostu, jak się dowiedział w co się wwpier..., to spier... i ukrył się na Słowacji, aby dojść do siebie. A babką przyjechał się opiekować tata Zdzicha Marian. Wiecie już kto to. Babka do wieczora wyzdrowaiała. Poszła na mszę i zakupy do supermarketu. Babka ma 93 lata. Na widok Mariana po prostu babka dostała takich ciał odpornościowych, że widząc minę babki i czując co się święci, to EL kowidio zaś łucikł i po drodze utopił się Skawie.

Wczoraj skończył się listopad, a dzisiaj zaczął się grudzień. Wtajemniczeni narzekają, że grudzień byłby tak somo sukinsyńko wisielczym miesiącem, gdyby nie Święta Bozego Narodzenia. No i faktycznie niby, chociaż przecież mikołaje marcepanowe i w czekoladzie na dodatek, to ja wczoraj kupiłem w wiejskim supermarkecie z Wielkopolski rodem, a wczoraj własnie był listopad. Mikołaje zawisną na biurowych spinaczach na choince. Na choince, którą faktycznie kupię od haandlarza z Żabnicy, który handluje tymi choinkami tutaj na tym rondzie, jeszcze w Wieprzu, a 5 metrów przed Żywcem, który to Żywiec rozpoczyna się Potokiem Rybny i za nim arcyksiążęcym browarem. Pewno, że dumny jestem, że tu jestem. Choinkę przywieziemy do domu. Postawimy na kilka dni w garażu. Potem ją ociosam, dopasuje do stojaka i rozpocznie się ceremonia, ablucja, święto, koncelebracja zawieszania ozdób. POzwolę sobie w tym miejscu wiersz wkleić jak napisałem będąc szczęśliwy i zauroczony listopadem. Teraz na chwilę przejdę na fejsbuka, zrobiłem kopiuj, a teraz wklej.

LISTOPAD

Miesiąc, który ma złą reputację u ludzi.
Wiekowym zdaje się szczególnie,
Że już wyciąga po nich
Swoje ostrze kosa.
Smutni są. Schorowani. Boli ich.
A jednak wolą to, niż nic.

U ptaków rzecz cała o listopadzie,
Ma się zupełnie inaczej.
W ogrodach, przed domami, na parapetach,
Dzieje się całe mnóstwo stołówek.
Mogą odpocząć, spokojnie czekać wiosennego ciepła,
Ciepłych desczy, dziesiątek dżdżownic,
Milionów much.

A kwiaty lewkonii?
A schowały się w prztuleniu
Świerka i skrzyni.
Cicho się modlą do Celsjusza,
A potem otrzymują
I powoli, cichuteńko, ale konsekwentnie,
Powołują światu i przede wszystkim
Swoim ogrodnikom piękno i radość,
Co jest chęcią do życia mimo
Wszystko inne, którego tyle jest zła.
Listopad, a jakoś tak cudnie jest.
Śnieg przywołuje uśmiech.
Wiatr dodaje rzeskości i raduje się
Zaraz duch i unosi.
I sięga się po wenę garściami.

"Pretensja o tytuł jest jedyną jaką mieć tutaj można", to zbiór felietonów Jerzego Pilcha z "Polityki" z lat 2002-2006, które sam Jerzzy Pilch zaznaczył, aby je wydaćć po jego smierci, spodziewając się tejże. No to redakcja "Polityki" tak jak sobie życzył te, które oznaczył wydała po jego śmierci. Kupiłem oczywiście i po raz kolejny niektóre czytać będę. W pierwszych dwóch Pilch namaszcza Dorotę Masłowską na wielką pisarkę. Ja nic z jej prozy ni poezji nie czytałem dotychczas, ale sprawdziłem w necie i nagradzana to pisarka przez lewicowy nurt nagród w Polsce i nawe za tamtą granicą. Tak, tamtą, wiadomo którą, stąd też moja ostrożność i czujność jeszcze pewnie bardziej się zabarykaduje. Cztam Pilcha i Stasiuka przeważnie w wkoło Wojtek wracam do nic, zwłaszcza do Pilcha, to nie maam czasu już nawet na Stachurę, a jeszcze te tygodniki i dzieła pobratymców na Cytatach, czy na KS. No ale ja chciałem o tym, że uwielbiam ten złośsliwy język Pilcha, tą szyderczość, która tylko czasem popada w minimalizm i jest sarkazmem, czy niżej ironią albo kpiną z piszących i okołopiszących, tam krytyków, felietonistów i takich tam przeróżnych z związków literackich i twórczych. No i ten język polski. Przecudnej urody polszczyzna, po prostu bujna, taka barokowa, a jednocześnie kąśliwa. Maestria i uwielbieniem darzę autora i jego książki, w jego języku.

297 598 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!