Menu
Gildia Pióra na Patronite

04.07.2018r.

fyrfle

fyrfle

Przyjaciel odszedł do wieczności, tutaj jego "życie" zależy tylko od jego bliskich i od nas, jest pamięcią, czytaniem i rozważaniem jego tekstów, a w przypadku Kazimierza będzie też zabawą przy słuchaniu jego piosenek i wierszy zaklętych w pudle gitary.

Tymczasem my wróciliśmy w Beskidy, więc wieczorem gorąca herbata i wino na przeciwko bardzo mocnym chłodem napierającej nocy. Rano wstajemy wcześnie i jedziemy na mszę - jest pierwszoniedzielna, bez kazania, więc odpowiedzią jest wolność interpretacji - życie w codzienności dobrych smaków i pięknie jakim jest przyroda. Jedziemy więc po rannej mszy do bacówki po bunc i jeszcze zamawiamy na środę dwa oscypki. To wspaniałe jest, że komuś się jeszcze chce hodować owce, wypasać je na tutejszych zboczach, doić i robić z mleka sery, więc my możemy jeść te genialne wyroby i rozkoszować się ich jedynym w swoim rodzaju, nie dającymi się powtórzyć smakami.

Potem jedziemy do Tychów. Piękne miasto, ale przede wszystkim wydało ono Ryszarda Riedla, który w kulturze polskiej tak naprawdę znaczy więcej niż prorocy Starego Testamentu. Jest ważniejszy, bo prorokował o współczesności za pomocą prostych, a genialnie trafiających w problem tekstach. Pisał i potem nam śpiewał, że właśnie trzeba zapalić świeczkę za tych co odeszli, a tym samym nie wolno nie iść raz w tygodniu na cmentarz na grób matki, siostry, ojca czy przyjaciela, a już pierwszego listopada nie ma innej drogi jak spacer cmentarną aleją i pochylenie głowy przed medalionem z obrazem zmarłego, że nie można pamięci zamienić w cyrk, a tym samym klaunadę obcego obrażającego
helołin. Pisał o rozterkach i wątpliwościach jakie ma każdy z nas cierpiąc często bezsensownie na tym świecie ból bestialski od ludzi, czy też ten wewnętrzny psychiczny, a więc każdy czasem wyobraża sobie, że nie ma Boga i jedni piszą o tym wiersz, inni pozwalają ponieść się ucieczce nałogów, jeszcze inni na zło przystają i stają się jego okrutniejszym jeszcze żołnierzem, czasem tylko ktoś umie rozumieć i powtarza - nie moja wola, ale Twoja niech się stanie i pokornie czeka jak Hiob, godząc się, wiedząc się, że wyrokiem Pana ostatecznie będzie radość. Tworzył o bólu samotności wśród milionów ludzi, bo każdy jest inny i potrzebuje dla tej inności zrozumienia, potrzebuje miłości i przyjaźni, ale nie przychodzącej dla pieniędzy i zaszczytów. Tak naprawdę wiele nam dał nim sam zgasł tragicznie, ale i jego tragedia może być nauką, a on nadal może być prorokiem i jest, dlatego słusznie przychodzą ludzie z całej Polski za przystanek przy Alei Niepodległości i chwilą zadumy, cichą modlitwą oddają mu cześć, a stacje radiowe grają jego genialne utwory, powodujące wzruszenie i chwilę obcowania z źródłem wody życia.

Zawsze podobały mi się Tychy za przestrzeń i zieleń oraz kolorowość tej przestrzeni. Dużo tutaj drzew, krzewów, kwiatów, a pomiędzy nimi mnóstwo też kolorowych ptaków i oczywiście ludzi, w tym też tych najmłodszych , którym matki przede wszystkim, ale i ojcowie oraz dziadkowie pokazują codzienni cukrówki, kosy, sroki, psy, koty i inne, powtarzając im do znudzenia prawie ich nazwy, a one chłoną ich nazwy i uczą się życia takiego, które pozwala zauważyć mniejszych, cieszyć się ich obecnością, podpatrywać ich - może nawet kiedyś któreś zacznie to piękno zatrzymywać na fotografii, płótnie czy w słowie przez prozę i wiersze.

Od pomnika Riedla skręcamy w prawo i tam odkrywamy autorów tego piękna jakim są Tychy. Są to architekci - Hanna i Kazimierz Wejchertowie, którym mieszczanie poświęcili pomnik na pięknym skwerze, którzy to w 1951 roku zaprojektowali dzisiejsze Tychy, a więc bloki, ale w jeziorze zieleni, z mnóstwem szkół, żłobków, przedszkoli, bibliotek i domów kultury i jeszcze za urzędem miasta ten cudny park miejski.

Popołudniem wracamy, ale dzień jest długi, więc nosi nas oczywiście, no to jeszcze tego dnia "noszenie" sprawi, że wyruszamy na Matyskę. Najpierw idziemy kilka kilometrów przez wieś jej główną ulicą i cieszymy się widokiem kwitnących ogrodów. Niektóre są naprawdę wspaniale zagospodarowane i tryskają wielokolorowością i multi kształtami kwiatów. Malwy, lilie, klematisy, róże, ostróżki, dzwonki i mnóstwo innych. Na mnie zawsze największe wrażenie robią malwy rosnące na skrawkach ziemi między chodnikiem, a ogrodzeniem ludzkich domostw - nikt o nie nie dba prócz Boskiego Porządku Wszechświata, a są naprawdę piękne i rosną witalnymi kępami po kilka czy kilkanaście piętrowo kwietnych łodyg i piętrzą się tak w swobodzie swojego życia gdzieś na wysokość nawet ponad dwóch metrów. To jest wielkie dobrodziejstwo dla naszej wsi i jej naturalne piękno, któremu ludzie powinni pozwolić sobie być i nie ingerować w nie.

Spotykamy człowieka, skarży się, nie posłuchał naszych słów - wskazówek jak żyć, były proste, wydawały się oczywiste. Niestety nie wszystkim Bóg daje wolę walki o swoje podstawowe prawa do spokojnego bytu. Ponawiamy proste wskazówki i uczciwe wskazówki, lecz wiem, że nie zostaną wysłuchane i wprowadzone w czyn. Przeważnie tak jest, że na słabych drzewach osiada jemioła i twierdzi, że jest ich ozdobą i wiem, że w tym przypadku nastąpi szybki rozrost jemioły.

Skręcamy w lewo w przy pierwszej stacji drogi krzyżowej i teraz jest już znacznie bardziej stromo pod górę. Pasą się owce u podnóża góry, a na jej zboczu tam wysoko widać i słychać stado krów. Cieszą nas te widoki, bo ktoś ma pasję taką potrzebną i pożyteczną - ocalającą tradycję, która przegrywa, bo ludzie tutejsi dziś wolą pracować na trzy zmiany w byle jakiej niewolniczej fabryce, niż być kimś, czyli bacą - władcą przestrzeni górskich. Mijamy skoszone zagony trawy przerosłej już zieloną trawą. Nie została zebrana przez obficie padające cały czas deszcze. Ze szczytu widoki są cudne. Każda pora roku pozwala specyficznie patrzeć na góry. Teraz jest bardzo zielono, odcieni jej jest bardzo wiele. Domki rozsiane na zboczach dodają tylko malowniczości górom. Powoli zaczynają się złocić łany zbóż, gdzieś w oddali błękitnieje Jezioro Żywieckie. Bliższe zbocza gór są jasną zielenią, dalsze ciemniejszym odcieniem tej barwy, a najdalsze pasma zlewają się czerń. Prawdziwe widowisko toczy się na niebie gdzie przewalają się zwały chmur, układając się w najprzeróżniejsze kształty. Siedzimy i po prostu gorliwie śledzimy to widowisko.Upływają chwilę, niebo jest wykwitem wszelkich odcieni błękitów, które na naszych oczach tworzą stale się zmieniające obrazy - myślę, że poeta, to by się napocił strasznie, bo wszystko byłoby mu metaforą, porównaniem lub alegorią czegoś, więc po prostu poderżnął by sobie żyły nie mogąc nadążyć zamieniać swojej wyobraźni w strofy, nie wiem, czy odwiódłby go od tego szalonego czynu Chrystus Król panujący nad Żywiecczyzną z tego wzgórza. Wreszcie chmury i błękit nieboskłonu zostają podpalone zachodem słońca i zaczyna się widowisko pełne kolorów tęczy, niebo będzie szeregiem wybuchających i wędrujących łun, które jeszcze długo będą gasły nim przestrzeń tam wysoka przemieni się w czerń pod którą zamigocą światła samolotów, w przerwach której dostrzec będzie można świetlne ramiona gwiazd, które cały czas czuwają trzymając się mocno jedna drugiej, tworząc magistralę boskiej światłości nad życiem ziemskim.

297 589 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • fyrfle

    17 July 2018, 08:26

    Dziękuję Mika i cóż, Ty pisz częściej :) Serdecznie pozdrawiam :)