Menu
Gildia Pióra na Patronite

05.11.2018r.

fyrfle

fyrfle

Powietrze jest dzisiejszego poranka po prostu mgłą,stąd też pełno w nim snuje się - jak moja - modlitw za kierowców, które próbują przebić się do(na szczęście) pojemnego serca Boga, więc przeważnie wszyscy dojadą zdrowi. Dzisiejsza mgła raczej też jest totalną ciszą,czasem tylko skrzeknie wróbel, wreszcie też zamiauczał kot. Powoli siada na trawie czyniąc ją świetlistą, błyszczącą i podkreśla kolory płatków kwiatów, które jeszcze teraz, w listopadzie zdecydowały się ubarwiać świat radosnymi resztkami kolorów.

Zachodnia część ogrodu,a w niej na początek, z prawej strony wychodząc z domu żółty szalik, jak ten z legendarnej roli Janusza Gajosa, tyle, że uszyty z małych gwiazdek kwiatków sanwitalii, które w zeszłym roku wysiały się z parapetowej donicy na ogród kwiatowy i teraz są mocnym elementem naszego poczucia szczęścia. Rosną dzielnie między zielenią pietruszek, też samosiejek.

Po lewej stronie kwitnie jakąś dziwną zmęczoną łososiowatością ostatnia już cynia karłowata. Jeszcze się na jej płatki od serca kwiatu zapuszczają żyłki różowawe, jakby roślina nie chciała poddać się i walczyła o każdy dzień, o każdy płatek, żeby nie sechł, tylko trwał choćby milimetrem życia, drobiną koloru. Ale od spodu płatki koroduje rdza przemijania i są po prostu rdzawo szare, niektóre z nich więc zwijają się od zewnątrz w rulonik- kurczy się kwiat, jak stary człowiek, co zaczyna wbrew sobie chylić swoją sylwetkę ku ziemi.

Trzy kroki dalej w lewo i bujnością kolorów jesieni i lata jest wiciokrzew. Jedne liście wciąż zielone, drugie zaś żółte, a kolejne pomarańczowe, rude i różowe, nakrapiane rdzą odchodzenia. Kwiaty składające się z pięciu lub sześciu cienkich i długawych trąbek w kolorze bordowym kwitną wciąż bardzo intensywnie i gęsto, a towarzyszą już im czerwone nasiona, które przetworzyły się z nich i teraz są kolejnym elementem tego bogatego piękna. Krzew milinu jest znakomitą osłoną dla aksamitek, które spokojnie rosną osłaniane przez niego i kwitną w najlepsze.

Kilkanaście kroków wyżej i z północnej strony stroi się w ogromny pióropusz bordowych kwiatów żywotnik, a za płotem - u sąsiada - niesamowitość, czyli po raz drugi kwitnący w tym roku rododendron. Obok żywotnika kwitnie na samym szczycie rośliny ostatni różowy kwiat floksa, a pod nim zielenieje nasturcja i pali się ognikami pomarańczowych kwiatów, będąc jakby latarnią morską w tej rannej listopadowej mgle, miejsce, w które oczy niejako automatycznie kierują spojrzenie.

Kilka kroków w lewo odbijam i kolejna rabata kwiatowa, a na niej też bardzo interesujące ostatki kwietnego królestwa A.D 2018, a więc aksamitki, które wciąż jeszcze wypuszczają ze swoich długich szyi pączki i nadal kwitną rzadkimi już pomarańczowymi płatkami. Lubię podejść i pochylić się do nich, poczuć ten intensywny gorzko-słodko-duszący zapach i spojrzeć w głąb struktury tych roślin, teraz pozbawionych już prawie liści, a tam uwiędłe resztki płatków, a pod nimi jakby makówki wypełnione licznymi nasionami, które bywa, że przy sprzyjających warunkach pogodowych, potrafią przetrwać lekką zimę i wiosną dać życie kolejnej piękności.

Na tej samej rabacie kolejne wielkie zaskoczenie tegorocznej zaawansowanej już przecież jesieni, bo oto fioletowym kwieciem po raz trzeci w tym roku zakwitła jedna z ostróżek. Coś bardzo niesamowitego i bardzo nas cieszącego, co sprawia, że spokojne życie ogrodnika nabiera tym bardziej radości i jest wielkim wielkim spełnieniem. Dla takich momentów warto... !

Prawie nagle, bo w kilkanaście minut opadła mgła i zapanowało nad górami i naszą doliną słońce. Pokój wypełnił się światłem i ciepłem. Raduję się ja i rozradowały się wszystkie rośliny w nim. A tymczasem nie koniec obfitości dobra i piękna w ogrodzie, bo między rabatami kwietnymi jest rabata warzywna, a tutaj nadal kwitną poziomki, a z nich powstają kolejne smaczne czerwone owoce. Tak samo jest w innym miejscu ogrodu, gdzie wciąż dojrzewają kolejne maliny i wciąż wynagradzają nas swoim aromatycznym smakiem.

Pól godziny po południu. Słońce bardzo szybko dzisiaj zmierza do swojego końca oświecania ogrodu i wkrótce schowa się za wierzchołkami drzew owocowych, a potem jeszcze jego zbawienne działanie będzie widoczne na wyższych partiach zboczy gór, a w końcu na wierzchołkach, a potem zniknie za zachodnimi Beskidami, gdzieś za Halą Radziechowską lub Baranią Górą, zostawiając jeszcze na jakiś czas po sobie zorze zmierzchu. A ja w tymczasem wypiłem kawę i wyszedłem do ogrodu, trochę po porządkować go, aby wreszcie przeczytać kolejne opowiadanie Jana Rybowicza z czasów kryzysu po stanie wojennym, a może wcześniejsze - wtedy w zasadzie cały czas było jakoś kryzysowo, ale wesoło i piło się wiele, o czym między innymi to opowiadanie. Napisałem jeszcze dziennik z 19 września i felieton, albo raczej skrajnie zwariowaną fikcyjną relacje o zmyślonym gadżecie erotycznym wyprodukowanym przez pewnego tutejszego juhasa - to na pewien warsztat literacki, ale musi być na tyle odważny i idący po bandzie, że na razie internet milczy. Cóż? Wciąż miłość cielesna jest tematem tabu w Polsce, ale dobrze jest za to zrobić cztery uroczystości religijne za gminne pieniądze na terenie gminy właśnie.

Trzeba mi wspomnieć o wczorajszej niedzieli, której pierwszą część spędziliśmy w domu, wypoczywając po prostu i ciesząc się na wszelkie sposoby sobą, a po południu pojechaliśmy do Bielska-Białej na koncert zespołu pieśni i tańca Mazowsze w ramach obchodów stulecia niepodległości Polski. Był niesamowity i rewelacyjny. Ostatnio tak doskonały koncert widziałem i słuchałem 15 czerwca w Oświęcimiu w wykonaniu Carlosa Santany i jego muzyków. Cudny śpiew, kapitalne tańce z różnych stron naszego kraju i choreografia po prostu zachwycająca. Większość z tych pieśni poznałem w szkole podstawowej, bo nauczono nas ich śpiewać na lekcjach śpiewu właśnie, dopiero w ostatniej klasie nauczyciele zaczęli wydziwiać i kazali nam się uczyć życiorysów Bethowena czy Mozarta, a teraz na domiar złego każą kupować flety i żądają, aby dzieci uczyły się na nich grać. Moim zdaniem jak ktoś nie ma słuchu, to nie ma co go zmuszać do takiej nauki, bo szkoła zmienia się w traumę, natomiast "Okę" czy "Pierwszą Brygadę" powinien chociaż słów nauczyć się każdy i próbować śpiewać, bo chórze jego fałsz cudnie zniknie.

Cała Jaskrawość Edwarda Stachury. Lubię wracać do tej powieści, tej jego plątaniny myśli, filozofii i walki z losem. Zastanawiam się czy Witek był postacią prawdziwą, czy jedną z osób żyjących w nim, jak to u chorych na schizofrenię. Czytam tą książkę powoli,delektuję się każdym zdaniem. Tyle w niej szalejących myśsli w człowieku, tyle tęsknoty za niewypowiedzianym, a które zabija dzień po dniu i jest świadomość w autorze tego, ze kiedyś zabije. Samotność. Nieumiejętność praktycznego życia, a zastępowanie go w odloty w siebie, w taak zwaną głębię wszelką, aż po zatracenie w szaleństwie, aż po samobójczą śmierć. Może więc czasem odpuścić Wielkiemu Wybuchowi i nie zadawać pytań na które nie ma odpowiedzi, a po prostu cieszyć się życie i poprzestać na sobie i drugim człowieku przy sobie, w kochaniu, w zwykłej szarej codzienności od kwiatów, słońca listopadowego na 20 stopni Celsjusza, błękitnego i bezchmurnego nieba i różowej, a i wpadającej w czerwień jeszcze pomidorówki.

297 589 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!