Menu
Gildia Pióra na Patronite

16.04.2017r.(wieczór)

fyrfle

fyrfle

Po kolacji idziemy pielęgnować starość S. Tym razem jest to dla nas bolesne zderzenie, choć przecież nie pierwszy i nie ostatni raz próbuje atakować tępym i zardzewiałym nożem patriarchatu i wymogów średniowiecznego katolicyzmu, w którym tkwi jej pokolenie, na szczęście odchodzące pokolenie. Tego wieczoru będzie nas atakowała i starała poniżyć i dotknąć do samego końca naszej wizyty, a nasz kompletny brak reakcji, jeszcze bardziej będzie ją wprowadzał we wściekłą furię. Cierpliwość i spokój zwycięża. Następnego dnia przecież będzie zwrot akcji o sto osiemdziesiąt stopni, bo wie, że przegięła. Cóż powiedzieć? Nie ona jedna zazdrości szczęścia i harmonii kochającym się wbrew zasadom powszechnie przyjętym za prawdziwe, właściwe i akceptowalne. Samotność jak by nie opływała w dostatki, to jednak niszczy człowieka, bo jest on stworzony by kochać drugiego człowieka i brać miłość od drugiego człowieka. Inaczej się nie da, bo oszukuje się naturę i w efekcie długotrwałej samotności ludzie gorzknieją, głupieją, złoszczą się i zaczynają robić rzeczy niebezpieczne dla siebie i innych. Uważam też, że Polacy jej pokolenia w bardzo bardzo zdecydowanej większości nauczeni są żyć dla mieć, więc sposób życia nasz, który jest tego zaprzeczeniem, budzi w nich niezrozumienie i zazdrość. To o nich jest piosenka "Kurort" bodajże zespołu "Sztywny Pal Azji" - tylko, że nasza droga S zdaje się nawet raz nie była na wakacjach i na emeryturze. CI ludzie święcie wierzyli w pracę na gospodarstwie, wręcz byli tą pracą zniewoleni i nie wyobrażali sobie życia bez ziemi, pracy na niej, krów, koni, drobiu, codziennej krzątaniny w polu, oborach, podwórku i kuchni. No i dzieci, które absorbowały ich od od świtu do północy. Praca, Rodzina, Obowiązek były religią z doktrynami, które wykluczały dłuższy wypoczynek, kulturę, która wychodziła poza katolicki film, wiejską zabawę czy wesele. Cieszyli się dniem codziennym. Świętowali urodziny i imieniny swoje, dzieci, braci, rodzeństwa, sąsiadów, święta majowe i lipcowe oraz wszelkie religijne. Domem kultury był im kościół, słowo proboszcza świętym nakazem. Plotka książką i zaczątkiem sabałowej gawędy i pieśni ludowej. Pokonywali niebywałe przestrzenie, aby spotkać się z rodziną. Tu im zazdroszczę, sam to przeżyłem jeszcze, rodzina była pomagającą i serdeczną, a odwiedziny były rytuałem, który był oczekiwany, były świętem dla odwiedzanych i odwiedzających. Jej samotna starość straciła na władzy w wielopokoleniowym domu, a do niej przywykła i jej została nauczona przez władczą teściową i twardo bardzo twardo stąpającego po ziemi męża.

Wracamy do domu już późno, ale po prostu odkorkowuje dobre wino i świętujemy pijąc, rozmawiając i śmiejąc się do prawie drugiej godziny.
Gdzieś z tych rozmów i tym co dzieje się w świecie zewnętrznym rodzą się we mnie różne przemyślenia, które notuje sobie jako myśli, jako aforyzmy. Bawię się tym wyciąganiem wniosków z rozmów i przeczytanych tekstów na portalach informacyjnych czy literackich. I tak sobie wymyślałem, że pisanie o samotności jest desperackim wołaniem o pomoc, które mimo potężnego krzyku autora, to nie jest usłyszane, a tym samym nie ma szans na zrozumienie. Może dlatego, że ludzie nie rozumieją, że depresja i depresyjne teksty są gejzerami krzyku wywalanymi z siebie przez samotność. Nawet jeśli, to tak nie wielu i tak niewiele jest tych, którzy i które chcą współunieść w miłości degrengoladę ludzi poniszczonych samotnością i psychicznymi dolegliwościami.

Gdzieś tam w tych wszystkich wierszach i pomiędzy ich strofami, przyjdzie mi do głowy, że którzy rankami wstają są autorami świtów. Niewielu ich jest, ale są ci, co potrafią mądrze wykorzystać daną im chwilę na patrzenie się we wschodzące słońce, na zorze jakie ten wschód wywołuje na niebie i barwy jakimi obdarza chmury. Potrafią się skupić i zapamiętać melodię kosów, a ona potem brzmi im wewnątrz przez cały dzień i powoduje w nich lekkość i spokój.
Zostaje w nich falowanie srebrnych gałęzi świerka i kałuż wywołane wiatrem. Potem zalewają w szklance kawę i wręcz z nabożnością wdychają jej aromat i obserwują swoje reakcje, jak cieszy ich każdy jej łyk, jak celebrują w ustach jej smak, jak stają się coraz bardziej żywsi i jak w nich mijają poranne lęki, a zastępują je myśli i tak iskrzą pierwsze strofy ich dzisiejszych wierszy, zdania ich dzienników czy wersy lubieżnych limeryków lub fraszek. Cieszą się życiem nim się spostrzegą i zarażają wesołością domowników i potem ludzi na chodniku, w autobusie, pociągu i pracy - są autorami świtu.

Z takim wesołym nastawieniem, dochodzi się do kolejnej rewolucyjnej myśli w swoim poglądzie na życie i na pisanie, że piszący o miłości niosą miłość. Tworzą ją. Jeszcze jak piszą ze siebie, to są bardzo w tym pisaniu autentyczni i to czytelnik widzi i czuje, a wtedy strofy czy zdania nie są naiwnością, a są jak rewolucyjna pieśń zagrzewająca na barykady lud. Są zachętą do refleksji, że czasem ta miłość się przydarza i dzieje się w ludziach naprawdę, że bywa, iż los faktycznie spotka dwoje, którzy są dla siebie stworzeni. W czytelniku rodzi się nadzieja i cierpliwość do szukania swojej szansy.

297 733 wyświetlenia
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!