Pojawiasz się jesienią. Jakby od tego zależała cisza tego, co za chwilę. Pojawiasz się. A ja czekam. Nie wyczekuję, tylko czekam, z całym spokojem tej pewności, że nadejdziesz. Jeszcze dokładnie nie wiem, co to oznacza. A może tylko nie chcę aż tak dokładnie widzieć. Może wystarczy zarys krótkowzrocznych źrenic, albo przeczucie, jak szept wiatru, wirującego po niebie. Nie pytasz. I ja nie pytam. Nalewam herbatę.
- W serwisie z jedną różą, z różą nie do pary, jest mi chyba do twarzy - myślę z pewnym rozbawieniem, widząc swe odbicie.
- Nie jest. One pasują na wymiar dwojga z imion - słyszę odpowiedź.
Pachną jabłka, rumieniąc się od dotknięć dłoni, zbliżającej się do ust. Czas zmian. Od kwiatu po owoc. Dojrzałość. A liście wciąż wirują na wietrze, układając ballady o spadających w kolory dywanach. Na zimę.