Menu
Gildia Pióra na Patronite

25 maja 2020 r.

Po prostu – nie do wiary… Dzisiaj po raz pierwszy od 73 dni opuściłam teren własnego podwórka. Ostatni raz przydarzyło mi się to 13 marca, kiedy musiałam pojechać do lekarza, ponieważ skończyły mi się leki. Udałam się też wtedy do apteki, żeby je wykupić. I od tamtego dnia cały czas przebywałam w domu. Musiałam przestawić się na pracę zdalną, co w moim wieku nie było taką prostą sprawą, ale jakoś ogarnęłam. Ponieważ jesteśmy bardzo zdyscyplinowani, święta spędziliśmy w domu we własnym gronie. Nawet córka nas nie odwiedziła, ponieważ bała się, że może „coś” przywieźć z dużego miasta, a my przecież nie jesteśmy już pierwszej młodości. No i te choroby współistniejące…
Przez cały czas zakupy robił mąż, więc nie musiałam nigdzie jeździć. Wizytę u kardiologa odwołano (zaproponowano mi telefoniczną poradę, z której oczywiście zrezygnowałam). Niedzielną mszę oglądaliśmy przez Internet (w końcu mamy dyspensę od biskupa). Receptę na leki załatwiłam przez telefon. I gdyby nie ten strach przed koronawirusem, to nie mogłabym narzekać. Z natury jestem domatorką. Uwielbiam czytać książki, a ponieważ z braku czasu ostatnio na mojej biblioteczce „urósł” naprawdę duży „stos wstydu”, więc czytam, czytam i czytam. Dodatkowo zamawiam następne nowości wydawnicze i mam co robić.
Dlaczego więc dzisiaj oddaliłam się od domu? Otóż kończy się okres wielkanocny i ten tydzień to już ostatni dzwonek, żeby wyspowiadać się. Nie chcieliśmy zaniedbać trzeciego przykazania kościelnego, dlatego rano pojechaliśmy do kościoła. Muszę przyznać, że noszenie maseczki jest bardzo denerwujące, zwłaszcza jeżeli ma się na nosie okulary, które cały czas parują. Ale nic na to nie poradzimy. Może niedługo zniosą ten obowiązek. Dzisiaj dobra nowina – jak do tej pory (dnia) nie ma żadnej ofiary koronawirusa. Oby tak dalej.

6643 wyświetlenia
34 teksty
2 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!