23 WRZEŚNIA 2020r.(środa)
Pierwszy dzień kalendarzowej jesieni. Drugi dzień astronomicznej jesieni. Dwudziesty trzeci dzień meteorologicznej jesieni. Przeuroczy świt. Wielce duchowym przeżyciem wschód słońca. Zachwycający początek dnia. W miłości. W cielesności. W szczęściu. W pewności.
A skąd wzięło się wczorajsze opowiadanie w ramach wtorkowego warsztatu z prozą na Kształtach Słów. Przede wszystkim w naszym życiu, w jednym z jego najważniejszych fundamentów jesteśmy katolikami. Słuchamy co się dzieje. Gdzieś powiesił się młody ksiądz. Gdzieś spektakularnie z kościoła odszedł znany ksiądz. W naszej diecezji afera pedofilska. Obecny biskup przeprasza. Jego poprzednik krył kapłana zwyrodnialca.
Wieczory są teraz długie. Słuchamy konferencji ojca Adama Szustaka, w której mówi, że ma dość siebie i dość kościoła. Mamy w pamięci bodajże kazanie ojca Macieja Biskupa, w którym mówi do katolików świeckich - miejcie odwagę, napominajcie nas i przede wszystkim swoich kapłanów.
Siłą rzeczy funkcjonujemy na obrzeżach kościoła. W oddaleniu jeszcze większym od swojej parafii. Myślimy i rozmawiamy. Znamy przypadki pedofilii. Znamy przypadki odejść księży z kościoła. Znamy wreszcie przypadki, gdy księża budują mieszkania dla swoich kobiet i dzieci na obrzeżach diecezji lub w diecezji innej. Rozmawiamy o tym tragicznym kryminogennym systemie w którym muszą żyć. Rozmawiamy o tym, bo wiemy. Mężczyzna potrzebuje kobiety. Jej miłości. Jej dotyku. Natury nie można oszukać. Można próbować, ale wychodzą zwyrodnienia. Często tragiczne. Często okrutne. Rozmawiamy o tym. Spowiedź uszna. Wiedzieć o morderstwie i tłamsić w sobie tą wiedzę. Niszczyć sumienie. Ileż można? Jak długo? Trzeba to zapić. Trzeba to przyćpać. Trzeba wykochać z jakąś kobietą. Najlepiej kochającą mnie kobietą. Rozmawiamy o tym.
Tomasz dobrze robi, że te warsztaty zapowiada wcześniej. Można się przygotować. Można przemyśleć temat i zastanowić się nad scenariuszami opowiadań. Często przychodzi do głowy kilka pomysłów i jest problem, który wybrać. Osobiście uważam, że najlepiej ten pod prąd i najbardziej kontrowersyjny. Dlatego napisałem wczoraj to opowiadanie. Trzeba zmienić to co trzeba zmienić w kościele i tyle. Odchodzenie nie ma sensu. Najczęściej ci którzy przechrzcili się na ateistów są skrajnie agresywni wobec swojej dawnej "matki". Zamiast zmieniać, zamiast cierpliwości wybierają nienawiść i ujadanie. Przechodziłem ten stan, ale z pomocą dobrych ludzi i spokojnej refleksji przeszło mi.
Wczoraj poszedłem do sklepu. Znów ten sam manewr. Świeże marchewki przemieszane ze zwiędłymi. W chłodziarce widzę słynne śledzie po góralsku z Gilowic. Z chęcią bym kupił, ale termin do pojutrza. Nie ryzykuję. Czemu nie są przecenione? Powinny kosztować połowę taniej już. Przypuszczam, że ktoś by je kupił. A tak? Czy będzie klasyka tego kapitalizmu? Dzisiaj do domu będą musiały je wziąć sprzedawczynie i pan i władca właściciel sklepu odliczy im z wypłaty. Na stoisku mięsnym piękna łopatka. Biorę na gulasz. I tutaj piękne zachowanie ekspedientki. Proszę jeszcze o kilka sztuk kabanosów. Powiedziała abym zdecydowanie nie brał. Czapka z głowy. Cudne zachowanie jak na pracownice wiejskiego bezwzględnego kapitalisty. Pewnie zdawała sobie sprawę, że te kabanosy mogą nas zatruć.
Potem wracałem z tego sklepu do domu. Usłyszałem rozmowę przez telefon szefa ekipy budowlanej, która kladła elewacje na wiejskim budynku mieszkalnym. Ktoś bardzo bardzo chwalił jego i jego firmę. Mężczyzna zaznaczył, że wyjścia nie ma. Można być tylko solidnym w tej branży dziś, bo inaczej rynek i konkurencja szybko zweryfikują partactwo. Poza tym inaczej robić nie umie jak zgodnie ze sztuką budowlaną i dobrym sumieniem.
Dalej szedłem za dwiema matkami, które pchały wózki z dziećmi. Pierwsza dwa tysiące plus, a druga tysiąc pięćset plus. Pierwsza monologowała do drugiej o tym, że rozumie Margot i innych aktywistów LGBT, że profanują i niszczą katolickie symbole religijne, bo oni też są prześladowani przez społeczeństwo, a większość ludzi to katolicy. Typowe pieprzenie w bambuko. Słyszał ktoś w rzeczywistości swojej o geju i tym bardziej by był prześladowanym?
Przyszedłem. Pochowałem zakupy. Umyłem ręce. Odkapsłowałem Żateckie. Zrobiłem kilka łyków. Wziąłem miskę i poszedłem do ogrodu. Podstawiłem drabinę pod węgierkę. Weszedłem na drabinę i po kolei zacząłem trząść gałęziami, a śliwy zaczęły spadać. Strząsłem prawie wszystkie i potem je wyzbierałem. Zaniosłem miskę ze śliwkami do domu. Wziąłem znowu parę łyków Żateckiego. Znowu wyszedłem do ogrodu. Siadłem na krześle twarzą do słońca i opalałem się.
Autor