Menu
Gildia Pióra na Patronite

05.12.2016r.

O szóstej dwadzieścia na południu rodził się świt. U podstawy był łososiowy, aby ciut wyżej znowu być ciemną szarzyzną, ale znowu nieco wyżej był radosnym jesiennym wrzosem. Nie było słychać żadnego świegocącego ptaka czy szczekającego psa. Nawet tutaj na wsi niosło się za to charakterystyczne rzężenie skrobaczek do szyb. Temperatura - 9 C sprawiała, że dotkliwie odczuwałem zimno. Na szczęście nie było wiatru, który podwoiłby odczuwanie chłodu. Dwadzieścia minut później nad południowym pasmem gór dominowały już biel i łosoś. Świt stał się faktem. O tym, że jest jednak wiatr świadczyły dymy z kominów, które ciemnymi kłębami kierowały się na południe. Po chwili nad samymi szczytami łosoś nieba stał się jeszcze żywszy i wyrazistszy. Był jakby doboszem z werblem ogłaszającym, że zaraz wzejdzie wielka złota kula słońca i będzie panowała przez jakieś osiem godzin, niosąc otuchę w serca ludzkie. Na moich oczach łososiowy kolor przekształcał się w intensywny róż. Natomiast wcześniejsze zorze łososiowego nieba przesuwały się na zachód , coraz bardzie rozświetlając dolinę. Po następnych trzech minutach południowa część nieba była cała w różowo- lazurowych smugach. Przysłaniały ją tylko lekko dymy z kominów i te z przelatujących samolotów. 7 minut po siódmej dzień był wybudzony z zimowego snu i zaczął się poniedziałek. Zapowiada się pięknym ten pierwszy poniedziałek grudnia. A ja jeszcze wrócę do wczorajszego przedobiedniego spaceru po dolinie w strumieniach radość wspomagającego grudniowego słońca. Szliśmy po mocno zmarzniętym śniegu, który głośno trzaskał pod butami. Mocno iskrzył przed oczami i zdawało się, że składa się z miliardów gwiazd, które przed niedzielnym rankiem opadły z nieba, ustępując miejsca wschodzącemu słońcu - tymi, które wieczorem znowu wzniosą się na nieboskłon i będą nieskończonością puszczającą oko do przepięknego księżyca w nowiu. Po śniegu też niespiesznie dreptały dwie kuropatwy, które jednak widząc nas odleciały kilkadziesiąt metrów dalej, w zarośla nad potokiem. Sam potok schowany właśnie pośród olch i wszelkich zarośli był jednak bardzo żywym wczoraj, a nurt jego ostro wgryzał się w liczne zakręty i podmywał korzenie olchom. Zdało się , że woda ma kolor czarny z białymi pienistymi grzywami na uskokach, ale dopiero czułe oko aparatu fotograficznego wyłapało jej błękit, wabiący jasność niebieską do przeglądania się w jego lustrze. W nurcie potoku moczyły się konary powalonej przez wichurę olchy. Padła bo była osłabiona przez żrące je od zewnątrz i wewnątrz huby. Kiedy minęliśmy potok, to wyszliśmy na kawałek pofałdowanego terenu, porośniętego młodymi dębami, licznymi bukami i mnóstwem krzewów róży. Momentami przestrzeń zdała się być czerwoną od owoców buka i róży. Świeciło słońce, a jednak widoczność nie była najlepsza tego popołudnia i góry jednak przysłonięte były częściowo pasmami mgły. Bardzo dobrze widoczne było tylko Skrzyczne. Jego południowe zbocza były tak mocno naśnieżone i tak bardzo lśniły się dopieszczone silnymi promieniami słońca. Słońce za to było w tym momencie jednym wielkim okiem wszechświata, które swoim polem ciepłego i radosnego widzenia zdało się, że obejmuje cały świat. Dopiero zdjęcie pokazuje dokładnie jaką ilością ciepłych i pięknych barw są promienie słońca i, że taki spacer to właściwie jest kąpiel człowiecza w nieskończoności kolorów i smakowanie dobra, które się czuje w tym kłębowisku barw. Panoramy pasm górskich spowitych mgłą mają też swój specyficzny urok. To taka koncentracja odcieni szarości, przybrudzonej bieli oraz czerni, na które to też patrzy się z wielkim zainteresowaniem. A na polach i łąkach tymczasem spod śniegu wystają brunatne kikuty przemarzłych wrotyczy, rumianów, bylic i nawłoci oraz wszelkich traw. Zataczamy powoli koło i ponownie dochodzimy do potoku, tylko że w innym miejscu. Kiedy robię zdjęcie nurtowi wody od północy, to ma on charakterystyczny grynszpanowy odcień, a gdy robię zdjęcie od południa, to woda jest pięknym niebiańskim błękitem, że zdaje się, iż schowało się w nim letnie niebo. To dlatego tak pochylają się nad jego nurtem wierzby i olchy. Ten błękit nurtu od strony południowej, jest naprawdę uwodzący. Na tym spacerze spotkaliśmy tylko dwoje ludzi! Zastanawialiśmy się czemu tak się dzieje, że ludzie nie lubią się ruszać? Czemu mając tak piękne okoliczności natury jak tutaj w Beskidach, to ludzie oddają się totalnemu bezruchowi i nawet 300 metrów do kościoła jadą samochodem, a potem następne 200 metrów podjeżdżają do cmentarza, aby zapalić znicz przodkom? Ktoś powie, że pracują i są zmęczenia, ale to prostacki wykręt, bo na pewno tego nie będą robić na emeryturze i na urlopie, skoro nie potrafią tego zrobić przez 2 wolne dni w tygodniu. Po prostu stan ich ducha jest chory. Ciało zaś to gnuśność. A może chociaż tak jak my w sobotę robią sok. Naturalny pyszny sok, czyli dają do wyciskarki jabłka, gruszki, cytrynę, pomarańcze, pietruszkę, marchewki, selera i buraka czerwonego i potem przez dwa dni zachwycają się jego smakiem. Na koniec takie dwa pytania. Pierwsze zadał pan wykładowca Uniwersytetu Jagielońskiego Andrzej Nowak w Gościu Niedzielnym: - Czy wśród dzieci poddanych aborcji nie było potencjalnych kandydatów do nagrody Nobla? I drugie pytanie , które zadaje ja. Czy księża zniewoleni celibatem nie mogli spłodzić( gdyby żyli w normalnych małżeństwach) dzieci , które zostałyby laureatami Nagrody Nobla?

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!