Oddałam mu 119 dni, które właśnie dzięki niemu były tylko słoneczne. Oddałam zmarznięte dłonie, oddałam kurtkę, oddałam kilometry wijącej się irytacji, oddałam dzbanki łez, oddałam parę marginesów w zeszycie do matematyki, oddałam miejsce na piętę w prawym białym bucie, oddałam mrowie rozmów zaczynanych od Szczepana albo na nim kończących, rozmów, które musiały nudzić, które mnie by nudziły, gdybym słuchała (pięćdziesiąty raz) o zwykłym psie, a jednak nie nudziły, które wywoływały pytania, kolekcje dociekań i rozmaite tonacje westchnień. Ale Szczepan to nie jest zwykły pies. Może dlatego wciąż ma tyle fanów, w tym mnie - największą. Oddałam mu wstęgi spacerów. Oddałam pogodę i niepogodę. Oddałam myśli zaplątane między rękawiczkami przesiąkniętymi jego zapachem, myśli zgubione w przestraszonych rowerzystach, myśli spuchnięte od łez, ciężkie myśli wspomnień, zawadiackie myśli pretekstów, myśli w czasie matury próbnej i powrotu do domu, myśli w czasie najmagiczniejszego dnia, jaki przeżyłam, myśli w Wigilię, myśli wtańczone w obowiązki, które przecież musiałam wykonywać. Oddałam zmęczone spacery i wytęsknione spacery, na które wyszedł nie ze mną. Oddałam gesty. Oddałam czułość. Oddałam 119 dni. Oddałam całe serce. A wczoraj oddałam jego.
Paladin, starałam się dać mu choć o uśmiech więcej, niż mogłam. Wiec chyba trochę tak.
frut, miałam wiele psów. Jedne dłużej, drugie krócej, liczymy to z mamą i siostrą w dziesiątkach. I też nie do wszystkich się przywiązałam. A już na pewno nie tak jak do Szczepana.