Menu
Gildia Pióra na Patronite

02.05.2018r.

fyrfle

fyrfle

Niebo dzisiaj jest zachmurzone, a temperatura świtu, tylko, a zarazem aż czternaście stopni, choć przecież my jak każdego poranka gorący, namiętni, szczęśliwi, uśmiechnięci, służący sobie dobrem i modlitwą. Wypiliśmy herbatę,zjedli po Michaszku, Ty pojechałaś budować sens ludzi w powiecie, a ja podlałem kwiaty w ogrodzie i pozbierałem pranie z tarasu, zmodyfikowałem ostatnie mikroopowiadanie, dodałem teksty na grupy literackie, zjadłem smaczne śniadanie - chleb od Kastelikowej, salceson z Rajczy i pomidory od Wandy oraz masło z Mlekowity. Teraz była kawa włoskiej marki, a skąd ona? Nie wiem!

Wczoraj było Święto Pracy czyli Pierwszy Maja, przez nas spędzone jak zwykle pracowicie, choćby temu, ze nie było jakiejkolwiek imprezy w ten dzień do której można by się przyłączyć. My Polacy wciąż wstydzimy się tego święta, nie mając pojęcia o jego genezie i teraźniejszości, a kojarzymy je tylko z przymusowymi pochodami w czasie PRL i obciachem niesienia czerwonego sztandaru, a ten sztandar , to przecież krew milionów, których zabiła praca, wredni kapitaliści i przede wszystkich tych, których zabito często bestialsko za walkę o prawa pracownicze.

Więc Ty Kochana wstałaś bardzo wcześnie, nakarmiłaś kota, podlałaś kwiaty, a chwilę później dołączyłem do Ciebie ja, a o siódmej trzydzieści na balkonie był już upał, ale zjedliśmy w słońcu i gorącu śniadanie i wypiliśmy kawę, a potem byli nagli i naprawdę niespodziewani goście - śmierć łączy.

Około jedenastej zeszliśmy do ogrodu. Ty posadziłaś mieczyki, wspólnie przesadziliśmy z donic do ziemi kany, ze skrzynek do donic selery, z donic do skrzynek begonie, z pojemników do ziemi pomidory i tak dalej. Potem powbijałem paliki przy pomidorach i powsadzałem podpórki dla grochu, Ty zasiałaś kolejną partię w tym roku rzodkiewki.

Wreszcie zacząłem zwozić na kompost zeszłej jesieni i teraz wiosną zerwaną darń pod maliny, piwonie, borówki amerykańskie, juki, lilie, irysy. W zeszłorocznej kupce darni mieszkały już dwie rodziny mrówek, jedne były pomarańczowe, a drugie czarne, tylko po przeciwległych stokach. Ekolodzy już by mnie rozszarpali, ale cel uświęca środki - rodziny mrówek wraz z jajami powędrowały do kompostu, a kilkanaście ślimaków zostało rozdeptanych na zeschniętej ziemi.

Tu mała dygresja. W mojej wsi przy głównej jej ulicy było sobie wieloletnie gruzowisko po zawalonej starej chacie, której mieszkańcy wymarli i nie miała spadkobierców. Gruzowisko było spore i każdej wiosny oblepione cudnie na złoto kwitnącymi podbiałami, już przy końcu często marca. Tam pewnie też mieszkało kilkanaście może kilkadziesiąt rodzin rodzin mrówek, może kilkadziesiąt myszy, kretów i parę jeży. Pewnego kwietniowego ranka, kiedy wreszcie sprawy własności zostały uregulowane, wjechała ładowarka i gruzowisko zostało zebrane i wrzucone na naczepę TIR-a. Ja już nie będę miał cowiosennych cudnych zdjęć złotego eldorado jakim jakim było siedlisko podbiałów, ale nic to, wszystko ma swój czas i podlega sprawom ważniejszym. Dobrze, że obok nie mieszkał żaden nawiedzeniec ekologiczny i nie narobił zawieruchy medialnej o podbiały, krety, mrówki i myszy. Jest normalnie.

No to od tej dygresji pora do dygresji drugiej, bo postanowiłem się wczytać w opinię na temat Puszczy Białowieskiej i popieram w tym sporze ministra Szyszko, bo ma rację, że to nie jest tak, że w Puszczy Białowieskiej nigdy nie była prowadzona gospodarka leśna. Zawsze była, a więc bandy ekologów kłamią opinię publiczną. Tylko mikro enklawy w niej i każdej innej puszczy są zostawione same sobie i tylko jeśli nie zagrażają całości ekosystemu. Więc brednie ekologów to sukinsyńskie szkodnictwo. 250 milinów metrów sześciennych drewna my Polacy musimy zagospodarować zniszczonego przez kornika, bo to cenny materiał opałowy, a gadania ekologów i zdrajców politycznych, to tylko jest(moim zdaniem) służba przeciw suwerenności Polski i dobrostanowi Polaków, więc pora na wdrożenie po prostu programu cela plus dla ekologów i polityków mających odmienne zdanie od racji stanu rządu polskiego i lepszej części Polaków.

No i z Białowieży powróćmy jeszcze raz na Żywiecczyznę, gdzie parę dni temu miał miejsce słynny pożar magazynu klei budowlanych i się elolodztwo rzuca, że została zatruta Soła i zginęły ryby, bo może przedostały się te rozgrzane kleje do kanałów czy płyn gaśniczy. Powiem tylko "nie szkoda róż, gdy płonie las", widać więc, że potrzeba wypełnienia cel ekologami jest konieczna wręcz nagląca.

Ogród majowy, zwłaszcza pierwszomajowy, to dobre miejsce i chwila, żeby usiąść, porozmawiać przy szklance piwa, herbaty i wody mineralnej. Jest więc czas na sielskość, na wiejskość, na ciszę, na wiatr, na zieleń, na kolorowość kwiatów i wirtuozerskie popisy kosów i słowików.

Wreszcie pierwszego maja musieliśmy wybrać się w tryumfalny pochód ludzi pracy, który tym razem wiódł przez środek wsi i oczywiście trybuna honorowa mieściła się na cmentarzu. Wiwatowały nam kwitnące bzy, rzucały w nozdrza przewspaniałym swoim zapachem, jeszcze powiewając nam lilakiem, bielą, bordowością. Stroiły się i wdzięczyły ku nam azalie - żółcią, pomarańczowością, różem, czerwieniami i biskupijnością. Majestatem radości były, niczym całe załogi PGR kasztanowce kwitnące i głogi bielejące pulchniutkie, rosnące nad stromymi brzegami poetycznego Wieśnika.

Z kościoła dochodziły nas znajome charakterystyczne dla polskości melodie nabożeństwa majowego. Cmentarz - trybuna honorowa z tymi, którzy budowali Polskę i jej wczorajszość, a i są fundamentem wielkiej części dzisiejszości. W rękach trzymają bratki, przemawiają do nas melodiami kosów, ogromnymi białymi kwiatostanami chrzanów, czy datami urodzenia i śmierci. Dwadzieścia siedem lat i śmierć od spalin w garażu na przkład i znowu mimowolny przeskok do pewnej jesieni i listopadowego dnia wywiadówki, jedziemy więc do dwojga samobójców. On drugoroczny licealista, bał się rodziców, gdy pojechali oboje po efekty jego nauki zamknął się w drugim garażu i odpalił samochód, a ona po prostu powiesiła się na jabłoni golden delicious - czekali na pierwsze przymrozki, żeby nabrały słodyczy jabłka. Nie pytałem później czy je zerwali i jak ewentualnie smakowały.

Chodzimy po cmentarzu, opowiadasz mi historie mieszczące się między datą urodzi, a datą śmierci. To smutne jest i żałosne , gdy dzieci nie przedłużają opłaty za groby protoplastów i zbiegiem dni stają się faktycznie tylko prochem ziemi. A wnuki niestety tym bardziej. Akurat tą pamięć i te pomniki należy czcić zawsze po kres wszechświata, a ten kres nigdy nie nastąpi, więc zmarli, to piękny zbiorowy obowiązek.

Wracamy. Z wieży kościoła trąbkarze rozsyłają we wszystkie strony świata melodie maryjne, kościelne i patriotyczne. Trwa pierwsze w tym roku nabożeństwo majowe, a my idziemy i spotykamy ludzi. Pytają o mnie. Skąd jestem, kim byłem? Ciekawość zostaje zaspokojona o człowieku, który zawsze trzyma lewą dłonią prawą dłoń ukochanej żony.

Poniedziałek był dniem pracy po bardzo trudnym burzliwym bardzo długim popiątku, który zaczął się jak grom z jasnego nieba w czwartek przed ósmą rano. Ty pojechałaś do pracy, gdzie atmosfera była napiętą bardzo po ogłoszeniu w piątek podwyżek i sensacji, które zaczęły na ich temat krążyć w urzędzie, czyli królowała plotka. Ja próbowałem pisać, ale zablokował się komputer, więc poszedłem do ogrodu. Po południu odpoczywaliśmy wspierając siebie wzajem na balkonie i w ogrodzie. Wieczorem czerwone wino na szczęście, zmysłowość, magiczność i piękny sen.

Niedzielę zaczęłliśmy wcześnie grysikiem na śniadanie z żurawiną, siemieniem, masłem i słonecznikiem oraz oczywiście kubkiem mocnej irlandzkiej herbaty gdzieś z Etipopi, a może Sri Lanki? W każdym razie o wspaniałym smaku i aromacie. Kościół potem i znowu rewelacyjne poetyckie, ale z mocą treści kazanie księdza Sławomira. Cmentarz, jeszcze raz spojrzenia na szarfy, a przecudowne kompozycje z najpiękniejszych kwiatów - arcydzieła florystyki pani Ani. Znowu myśli, próby skupienia się...może jakaś modlitwa. Skończył się kolejny rozdział w naszym życiu.

Wróciliśmy - kawa , ciasto, rozmowy, zabawy z najmłodszym członkiem rodziny, śmiech, złośliwości...takie uszczypawki, sarkazm, rozmowy, wreszcie rozpalam grill przed domem na słońcu, co upalne. Koce w cieniu, stoliki w słońcu, na ruszcie karczek, skrzydełka, kiełbasa, chleb. Sałatki, przyprawy, masło i czosnek do grillowanego chleba. Koty atrakcją dla Stasia i kury sąsiadki. Znowu snują się rozmowy, fruwają uśmiechy, buzuje rodzinność. Dobrze jest mimo wielkiej straty.

Sobota. Eucharystia, kazanie i oprawa muzyczna są naprawdę piękne i wzruszające oraz bardzo bardzo uroczyste, jeszcze do tego wszystko dobrane tak bardzo oryginalnie - jesteśmy mile zaskoczeni i poruszeni. Kazanie księdza Sławomira po prostu poruszające, treściwe i jednocześnie po prostu typowa proza poetycka, poruszająca serce i wyciskająca łzy. Organista przeszedł naprawdę sam siebie, takiej oprawy pogrzebu jeszcze tutaj nie słyszałem.

Odprowadzenie na cmentarz i znów uroczyście i serdecznie. Opiekun cmentarza pokazuje kto jest prawdziwym sercem rodu, Tobie dając łopatkę z ziemią do rzucenia na trumnę. Przyjmowanie kondolencji, przedstawiasz mnie rodzinie, której jeszcze nie miałem sposobności poznać. Potem posiłek na plebanii, a my jeszcze jedziemy dopełnić formalności i pojawiamy się późno. Rozmowy, rozmowy, rozmowy, zaproszenia lu nie, wymiany telefonów - czy ktoś zadzwoni, czy żywi spotkają się dla życia, czy ponownie dla śmierci?

Piątek był dniem nieustających telefonicznych rozmów i spotkań. Ustalanie, załatwianie, chodzenie, jeżdżenie, przygotowywanie.

Czwartek, kończę pisanie dziennika, naciskam "dodaj dziennik". Odbieram telefon od Ciebie.
- Hej, co tam?
- Mama umarła.

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!