Nie zdawałam sobie chyba sprawy, że będzie aż tak ciężko. Dopiero dzisiaj uświadamiam sobie, że cudowne plany i pięknie sformułowane zdania, zapisane na czystej karcie, nie dla wszystkich przybierają ten sam sens. Sens, jaki próbuję im nadać. A same słowa? O ile miniony czas temu miękko układały się pod palcami i z lekkością wirowały w powietrzu podsycane moim ciepłym oddechem, tak teraz zamarzają gdzieś w głębi zaciśniętego przez gorycz i żal gardła. Mam tą świadomość, że nie pozostaję bez winy w działaniach, jakie zaprowadziły mnie do TEGO punktu, ale... chciałabym mieć nadzieję, że chociaż druga strona medalu nie jest (już/jeszcze?) okryta rdzą. Barwy dnia załamują się na mojej twarzy, cienie wirują wokół źrenic, a przyszłość jest okryta mgłą tak gęstą, że chciałoby się ją pokroić. Może to i lepiej, że nie widzę w niej drogi? Może to znak, że nadal mam szansę i czas coś zmienić? Tylko jak zacząć żyć, kiedy wciąż jeszcze umyka mi radość poranka? *Okazało się, że potrzebuję trochę więcej.