Nie mogę spać. Obudziłam się po 7. Włóczę się po chałupie jak cień włóczęgi po świecie. Wędruję, jakbym miała coś tu odnaleźć, gdzieś dojść. Jakby gdzieś na skraju pokoju, albo kuchni, była taka spokojna przystań, że usiądę, stanę, że odetchnę i wszystko to minie. Wszystko to okaże się być tylko złym snem. Koszmarem, z którego się obudzę. Ciężko mi nawet oddychać. Łzy mi ciekną z oczu wodospadami. Jakieś głupoty odległe wracają mi przed oczy. Jakby to, że rozpamiętam, że zaboli, że skręcę się i zawyję z bólu, miało coś zmienić. Boże, po co ja się w ogóle obudziłam? Tak dobrze było, tak pusto, w tym śnie...
Z przeszłością nie można wygrać, trzeba się do niej przyzwyczaić, powtarzając w kółko to co było... Aż pozostanie głuchy krzyk. Znaleźć swój spokój i żyć.