Menu
Gildia Pióra na Patronite

...śmiech

MrsCarax

MrsCarax

Nadal się śmiali. Wśród ukradkowych spojrzeń, rzucanych pomiędzy słowami, ciałami innych ludzi. Otoczeni, ściśnięci między rówieśnikami, którzy śmiali się razem z nimi. A nadal byli przecież tylko dla siebie.

Pobudzeni, rozjuszeni, a przy tym trochę nieśmiali. W innej scenerii. W innym towarzystwie. Tak naprawdę sami nie wiedzieli, jak wszystko się potoczy. Ich codzienny rytm nagle zmienił bieg. A przecież nie widywali się tylko w samochodzie. Na tym się kończyło, a to było inne. Obojgu się to podobało. To było coś nowego.
Pomiędzy nieprzewidywalną rutynę udało im się wpleść coś zupełnie nowego.
Ona zaczęła żyć. Tak prosto i zwyczajnie w końcu zaczęła korzystać z tego co ma. A miała dużo. Była sprawna fizycznie. Zdrowa. Nie była brzydka, przykuwała uwagę. Nie chwilową, ale nawet dłuższą. Nie była modelką ani szczególną pięknością, ale była po prostu ładna. Ale wiecie co? Przy nim czuła się najpiękniejsza. Bo poświęcał jej swoją uwagę. Nie całą, od góry do dołu, od prawej do lewej. Nie, nie. Ale poświęcał jej tyle swojej uwagi, że czuła się doceniona. Obserwował ją. Gdy piła. Gdy paliła. Gdy tańczyła sama. Albo gdy tańczyła z kimś. Z jakąś dziewczyną. Z jakimś chłopakiem. I nawet nie ważne, jaki byłby przystojny, nie widział w tym problemu. Ale gdy zaczynała się śmiać z innym..? On się nagle zjawiał. Jakby spadł z nieba. Wyrywał ją z czyichś rąk, z czyichś słów. Nie był zaborczy. Nie odczuwaj tego w ten sposób. On po prostu nie chciał oddać tego, co było ich. Nie jego. Nie jej. Ich.
Zabierał ją. Żeby się napić. Żeby zapalić. Żeby porozmawiać. Żeby posiedzieć w ciszy. Żeby spotkać znajomych. Żeby posłuchać czyichś żartów. Żeby porozmawiać nawet i z jej zalotnikami. Żeby popatrzeć na nią jak rozmawia. Żeby ona mogła popatrzeć na niego, gdy rozmawiał. Żeby mogli od siebie odejść. Żeby mogli stracić się z oczu. I żeby mogli się szukać. Bo prędzej czy później i tak się znajdą.
To wszystko tej jednej nocy stało się tak.. Normalne. Jakby nic nie stało na przeszkodzie. Jakby wszystko było w porządku. Jakby ona była tylko zwykłą kobietą. A on był zwykłym mężczyzną. Jakby się po prostu spotkali i się sobie spodobali. Tak zwyczajnie i prosto. Bo przecież ich relacja była prosta. Przecież się śmiali!
Nawet wtedy. Gdy wszystkim chodziło o to, by kogoś poderwać. By spędzić tę noc w czyichś objęciach. By bawić się do białego rana i następnego dnia prawie nic nie pamiętać. Pamiętać tylko dobrą zabawę. Gdy cały świat zajmował się właśnie tym, jakimiś poszukiwaniami, oni korzystali.
Nie musieli się kryć. Nie musieli ukrywać spojrzeń, oddechów, śmiechu. Niczego. Bo mogli śmiać się do woli. I to robili. Śmiali się. Wygłupiali. Przecież to, co robili tego dnia to w sześćdziesięciu procentach były właśnie wygłupy. Jakieś pięć procent to były poważne rozmowy, przy których na chwilę ściągali rozbawienie ze swych twarzy, by porozmawiać o sprawach ważnych. Ale.. Zaraz znowu się śmiali.
Śpiewali i tańczyli, śmiejąc się. Bo wtedy właśnie mogli to robić, bez skrupułów i zahamowań. I chyba oboje chcieli to wykorzystać. Nie w sposób cielesny, seksualny. Ale ten, dzięki któremu nadrobią ostatnie puste tygodnie i dzięki któremu dadzą sobie siłę na przyszłe puste tygodnie.
Ale, ale! Sprecyzowaliśmy sześćdziesiąt pięć procent, a co z resztą? Nie jesteście ciekawi? Mnie to intryguje! Mogli w końcu przestać się ze wszystkim kryć. Mogli.. Być. Sami. Dla siebie. Mimo, że pośrodku innych, wijących się ludzi, to jednak.. Sami.
I poniekąd zgadliśmy. Całą resztę spożytkowali na to, by być za blisko. O wiele za blisko siebie. Kręcąc się, tańcząc, w końcu zaczęli się obejmować. Pierwsze objęcie było przypadkowe, tak nią zakręcił, jakaś para za bardzo się o nich obiła. Ona się przytuliła. A on jej już nie chciał wypuścić. I mimo żywiołu, który panował naokoło oni trwali w tym objęciu. Ledwo się poruszając, raz po raz na jeden bok, czy może drugi. Jakby byli w bańce. Nikt ich nie widział, oni nikogo nie widzieli.
On cicho śpiewał jej piosenkę na ucho, a może we włosy, mocno przytulając ją do siebie. Delikatnie błądząc rozgrzanymi dłońmi po jej plecach. A ona wtulała się w jego koszulę, w jego tors. Chłonąc jego zapach i mając nadzieję, że cała nim przesiąknie. Że gdy jutro rano wstanie nadal będzie go czuła. Bo mimo napawania się tą chwilą, oboje wiedzieli, że to się przecież skończy. Nie dopuszczali tego do głowy. Ale gdzieś tam z tyłu był ten złowrogi, nieprzyjemny szept, że noc jednak dobiegnie końca. Nastanie ranek, a przecież ranki.. Ranki były inne. Oni mieli wieczory i noce. Chłodne, drażniące nozdrza noce, które zazwyczaj skrywały coś złowrogiego. Te noce skrywały coś odmiennego. Ich. Ich drobne, małe gesty i geściki. Ich drobne.. Uczucie.
Trwali w tym niewinnym dla świata uścisku. Dla nich ten uścisk był spełnieniem wszelkich drobnych marzeń. Ich ciała niby na taki "ot taniec" zareagowały inaczej. W sposób grzeszny, który obojgu mimo to nie przeszkadzał. Oboje czuli, że jest inaczej. Że odczuwają podniecenie związane z tak niewinnymi gestami. Wiedzieli o tym. Ona unosząc na niego wzrok. On spoglądając na nią z góry z tym jego, ciepłym, rozleniwionym uśmiechem. A oczy mu przecież płonęły.
Nagle bańka pęka. Przybiega znajoma. Oni automatycznie przechodzą do wygłupów, nikogo to nie dziwi. I mimo, że zachowują się normalnie, to przecież oboje nadal są nieobecni. Nikt tego nie widzi, tak jak nikt nie widzi różnicy w ich śmiechu. Ale.. Oni to czują. I czują coś jeszcze. Rozżalenie.
I wiecie, wszystko staje się jasne. Klarowne. I nagle ta piękna noc, staje się tą złą nocą. Bo ona musi iść. A on musi jeszcze zostać. I niby siedzą obok siebie, żartują, śmieją się, tańczą na siedząco. To jest inaczej. Jest między nimi coś smutnego.
Tik tak. Coś jak kopciuszek? Oboje by chyba chcieli. Bo wiedzą, że w bajkach jest szczęśliwe zakończenie. Że zawsze na koniec żyją długo i szczęśliwie. Razem. A oni nic nie wiedzą.
Przytulają się. Całują w policzek, po kilka razy. Za kilka wieczorów, bo przecież nie będą się widzieć. Szepczą sobie ostatnie słówka na ucho. Uśmiechają pod nosem. Znowu całują. Niby w policzek, a tuż przy wargach. Ale nie przekraczają granicy, z której przecież będzie jeszcze gorzej wrócić do rzeczywistości. A i tak jest już ciężko. Ściskają się mocniej. Ostatnie muśnięcie wargami. Ostatnie spojrzenie. Ostatni uśmiech. I wiecie co jeszcze? Ostatni... Przed jej odejściem.

7339 wyświetleń
89 tekstów
4 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!