na parapetach ich mieszkań smutnie więdną kwiaty. niepodlane słowem, niepogłaskane kroplami wody. w szafkach kuchennych kurzem obrastają ulubione porcelanowe filiżanki. niedotknięte miękkimi wargami. nienapełnione gorącą miętową herbatą. kartki kalendarzy, przytwierdzonych do ścian cienkim gwoździkiem, nie zmieniają daty. nie ruszają ich znajome ciepłe opuszki palców. łóżka stoją puste, okryte zimnymi kołdrami. prześcieradła tkwią sztywno niewygładzone czułą sfatygowaną dłonią. wierzchnie swetry w pipetkę zarzucone "na chwilę" trwają na oparciach foteli, przy wieszakach w przedpokojach smutno stoją parasole. głuche telefony rozlegają się w ciszy próżnych mieszkań. urywają się. mijają bez słowa. bez szans na oddzwonienie. ich już tutaj nie ma. nie wrócą. ostatnie oddechy płynnie mieszają się z powietrzem. ciała zastygają w letargu. i wieczności poza zasięgiem, bez dna. ukradkiem przemykając, wśród szumu wiatru, zerkam w puste, ciemne okna ich mieszkań. i wracają do mnie ciepłe głosy, uśmiechnięte twarze, detale czyniące ich jednymi jedynymi na świecie. ... choć ta moja mała pamięć czyni ich nieśmiertelnymi. dopóki tu jestem - iskierka nie gaśnie.
_ wokół coraz puściej i tylko nekrologów co dzień więcej. serce rozrywa mi smutek. ale przecież to codzienność... przemija-my.
Czyżby to covidowe rekwiem ? Jeżeli tak to przesadzone bo ludzi nie umiera jakoś specjalnie więcej a bywały gorsze grypy sezonowe. Tak czy siak ładnie napisane a najbardziej wymowne są te filiżanki przez usta nie dotykane .