Kraków ma to do siebie, że kiedy się z niego wróci do domu, to bardzo docenia się smaki irlnadzkiej firmy herbaty, a tym samym zawartej w niej wody z potoku w Przybędzy, na zboczu góry przynależnej do Beskidu Śląskiego, zwłaszcza takiego listopadowego dnia jak dzisiaj - 4 stopnie Celsjusza, prawie ulewny deszcz, mgła i szarość z zimnem, że cudownym momentem jest, że zaraz po tej herbacie, idzie się do kotłowni i rozpala w piecu i patrzy jak na termometrze pieca temperatura podnosi się, a potem z minuty na minutę, podnosi się temperatura na termometrze na klatce schodowej z szesnastu rtęć wwędruje wyżej i wyżej, aż jest dwadzieścia jeden stopni i wtedy to w pokojach jest już całkiem przyjemnie.
Kraków ma też to do siebie, że zięć zawsze wyszpera jakieś ciekawe piwo. Tym razem zaryzykował i kupił coś co się nazywa IPA z browaru w Zduńskiej Woli. Trzy słody, trzy chmiele, ponad sześć procent mocy i piętnaście procent ekstraktu i w smaku mocne, ale bardzo smaczne, zatem wieczór był bardzo udany.
Kraków ma to jeszcze do siebie, że kiedy się z niego wyjeżdża w piątek przed południem, to wyjazd jest bardzo spokojny i bezstresowy, a kiedy się potem przejedzie te sto piętnaście kilometrów, to chce ssię jeszcze podjechać do Lidla po te cukierki ekstra strong mentolowe, które znakomicie działają na gardło i na ten podbeskidzki smog, że jest się zdrowszym i płynniej się oddycha. A w Lidlu robię jeszcze jeden zakup - kupuję czteropak Guinnessa. Po herbacie, po rozpaleniu w piecu, Guinness jest ambrozj, weną i cchęcią. Za to cenię ten niemiecki market. Za te cukierki i za Guinnessa w ofercie.
Kraków, to przede wszystkim obważanki. Nie sądzę, aby był ważniejszy symbol Krakowa. Dzieci kupiły nam ich kilkanaście. Ich jedzenie, to rytuał ważny jak codzienna modlitwa. Myślę, że w Krakowie nie trzeba myć codziennie zębów, ale jak ktoś nie je obważanków, to jest kiep, wykluczaa się ze społeczności krakowskiej i polskiej w sumie też, bo na Jasnej Górze, Grabarce, czy w Bohonikach Polak być nie musi te kilkanaście razy w życiu, ale w Krakowie musie i zawsze musi tam zjeść obważanka i kupić ich trochę do domu. I to nie podlega dyskusji. Przyjąłem krytrium religijne, bo na ateistach i pozostałych wyznaniach, to się nie wyznaje. Ale też skiepiają się, jak nie jedzą obważanków i tyle. Są pewne zasady fundamentalne i niewzruszalne.
..Kraków ma w sobie, coś.. nasiąknięte charyzmą, historią, tradycją i labiryntem uliczek obejmujących starówkę, fontanny gołębi smak obwarzanków z makiem, grubą solą czy sezamem.. bo ma, takie - niezaprzeczalne COŚ..
Jak to napisała filutka, tam każdy gołąb, co by nie narobił, to poezja. Ja na razie odpuściłem sobie ten klasyczny Kraków, poza obwarzankami, na rzecz czekającej mnie tam zawsze rodzinności, a to oznacza parki, skwery, targowiska, bloki, pizzerie, drzewa pod blokami, krzewy, jakieś potoki spływające do Wisły, no i oczywiście sale koncertowe. Pozdrawiam serdecznie.