Menu
Gildia Pióra na Patronite

miasto.

niewazne

niewazne

Jej trampki uderzały miarowo o chodnikowe płyty. Życie mijało ją na ulicach, biegło przed siebie całkowicie niezainteresowane rzeczywistością. To miasto mogła nazwać życiem. Chorym i bezcelowym, ale zawsze jakimś.

Zatłoczone ulice tworzyły zbity układ krwionośny, doprowadzający ludzi do poszczególnych organów. Biurowce pięły się nad jej głową, nie widząc końca swojej wędrówki. Samotne parki, powciskane w wolne przestrzenie, wyszywały szarość tego chorego miasta zdrową, świeżą zielenią.
Szła pod prąd, a tłum potykał się o nią jak o kamień leżący na drodze. Krew tego miasta płynęła za szybko, a ona nie nadążała za tempem wyrzutów kolejnych mas żywej posoki. Ślepe krwinki płynęły wprost z centrum, wyrzucane przez nie jak przez serce, i wracało pospiesznie, by posilić organy swoją bezcelową pracą.
Świat spadał w dół, chociaż serce wciąż pracowało. Sieć medyczna była jedną wielką, szkieletową organizacją, która rodziła nowe krwinki, wydalała je, przyjmowała chore. Życie toczyło się jak krew w jej żyłach, wartko i monotonnie, w kółko to samo. Praca, jedzenie, sen, a gdzieś pomiędzy tym pojawiała się nuda. Ludzie nigdy nie przystawali w miejscu, nie rozglądali się wokół siebie, by zobaczyć, co najlepszego wyrządzili. Pędzili na wskroś i tylko czasem, wieczorem, przysypiali na krótko by odpocząć. Choć w dalszym ciągu czuli, że to niemoralne i tylko tracą czas. Jakby nie zauważyli, że stracili go wystarczająco dużo.
Kiedy organizm czuł się źle, czerwone krwinki pędziły do kościołów, a wieczorem pod ciepłe prysznice, aby kolejno obmyć się z nieczystych myśli i spłukać z siebie pył ulic.
Wszystko było ułożone. Niemalże idealnie, choć wirusy krążyły po mieście i atakowały słabe jednostki z silnego tłumu. Tylko policja, leniwie krążąca, umywająca od wszystkiego ręce, nie dawała rady. Antyciała nie sprostały zadaniu, jednak organizm nigdy nie miał umrzeć. Nie było o ty nawet mowy.
Ona też nie mówiłam. Szła na przekór życiu, które płynęło wokół niej z nieopisanym patosem. Patrzyła na puste twarze i starała się dostrzec w nich coś charakterystycznego, wyjątkowego. Coś, co mogłoby wyrwać ten świat z postępującego zapadania się w sobie, z niezdrowej melancholii. Płonne nadzieje ulatniały się z każdym rozpaczliwym zerknięciem w bok.
Ludzie pędzili dalej, krew świata płynęła wartko, zdecydowanie, taranując samotną, umierającą na dnie układu Myśl. Czasami rozpaczliwie szukała ona wyjścia na zewnątrz, wykrzyczenia siebie całemu choremu światu. Czasami ta Myśl chciała zatrzymać krew świata i powiedzieć: „Spójrzcie na siebie!”
Myśl marzyła o tym, by kogoś sobą uzdrowić. Ale ona nie mogła wiedzieć, że była nowotworem chorego świata. Nie mogła przypuszczać, że swoją myślą zainfekowałaby krew, a ta postradawszy zmysły, podyktowałaby koniec istniejącemu światu, który musiał przetrwać.
Myśl nie mogła przypuszczać, że jest czymś złym. Wiedziała jednak, że nowotwór nie może uleczyć, że niesie za sobą jedynie gorzką śmierć.
Dlatego szła pod prąd i milczała.
Świat zabija piękne myśli tak jak organizm walczy chorobą. Dlatego nic się nie zmienia.
Tamtą Myśl pochowano już dawno, a świat wciąż biegnie - na oślep. Od lat w tym samym kierunku.

12 689 wyświetleń
218 tekstów
8 obserwujących
  • CzerwonaJakKrew

    18 October 2012, 19:49

    Przerażająco smutne... I ja próbuję czasami usprawiedliwić nas świat przed samą sobą i zaszczepić w sercu choć odrobinę nadziei. Świetne porównanie z układem krwionośnym... Czytam, czytam i ciągle czekam na więcej...

    Pozdrawiam,
    CzerwonaJakKrew