Menu
Gildia Pióra na Patronite

24.04.2017r.

fyrfle

fyrfle

Fragment mojego dziennika odnoszący się do starości na wsi wywołał w pewnych miejscach internetu ożywioną dyskusję na temat tego jak ją przedstawiłem. Sam się zastanawiałem dlaczego starość tak wygląda w wielu przypadkach tak, a nie inaczej na wsi Śląska Żywieckiego, dlatego dopytałem o jej charakterystyczność i ten kult ziemi.

Dowiedziałem się, że odchodzące pokolenia, to ludzie urodzeni przed drugą wojną światową i w czasie wojny, którzy zaznali wielkiej biedy i czasem wręcz głodu. Ziemia zaś pozwalała przeżyć i dlatego dla nich była i jest świętością. W czasie wojny kobiety często gospodarowały same, utrzymując jeszcze dzieci, a ich mężowie czas ten spędzili na robotach w Niemczech czy stalagach lub wywiezieni na wschód. Było im straszliwie ciężko, ale ziemia wyżywiła je i dzieci.

Po wojnie panowało tutaj straszliwe przeludnienie i zatem bieda, powodowana tym przeludnieniem, brakiem ziemi i pracy. Części tutejszych mieszkańców zaproponowano wyjazd na ziemie odzyskane i skorzystali z tej możliwości. Tam ich kolejne pokolenia mieszkają do dzisiaj. Ci, którzy zostali na roli tutaj, harowali nadludzko w swoich gospodarstwach, aby wyżywić i wykształcić siebie, swoich rodziców i swoje liczne dzieci. Pracę zaczynali o świcie i kończyli w nocy. Rowerami wozili świnie z targowisk do hodowli, ziarno czy mąkę ze młyna, bądź wieś się składała na furmana i dziesiątki kilometrów taki ktoś pokonywał po cukier dla wszystkich do cukrowni w Raciborzu. Liczyły się każde słynne dwa palce ziemi, stąd takie wielkie spory o miedzę. Ich nadludzka praca pozwoliła niektórym z nich posłać wszystkie swoje dzieci na studia. Te dzieci też uczyły się i pracowały w polu i przy inwentarzu. Są pewne negatywne skutki takiego życia jak totalny patriarchat, który objawiał się wybieraniem żony czy męża dla swoich dzieci, co było i jest tutaj przyczyną wielu tragedii. Nie załatwione sprawy spadkowe, które dzielą już kolejne pokolenia w rodzinie, a ziemia i domy stoją puste, sprawy zaś trwają w sądach wiele lat. Plagą wpływu rodziców na dzieci jest staropanieństwo i starokawalerstwo. Wiele wyborów dzieci nie zostało zaakceptowane przez zwłaszcza matki, które moim zdaniem bardziej uległy patriarchatowi pod wpływem kościoła niż ojcowie. Chciały one by ich gospodarstwa łączyły się z gospodarstwami, nie pozwalały i nie pozwalają na wybory serc. Skutki tego są były i są tragiczne: alkoholizm, zejście do rynsztoku ludzkich losów.

Teraz niewiele jest tutaj gospodarstw, ziemia leży odłogiem, ale ciężko ją kupić, bo nadal ludzie żyją jej legendą, choć tych miedz już nie idzie nawet odnaleźć pośród tarniny, ostrężyn, głogów, malin, dzikiej róży, kalin, samosiejek czereśni, wiśni, jabłoni czy orzechów włoskich. Jest raj dzikości, w którym królują bażanty, sarny, dziki i jelenie.

Tutaj moja dygresja jeszcze. Można sobie wyobrazić więc jakim błogosławieństwem dla tych małorolnych chłopów i ex pracowników folwarcznych była więc reforma rolna, tych niby złych komunistów, a zatem jakim przekleństwem dla nich byli zabijający ich post akowcy, tak zwani żołnierze niezłomni, których dzisiaj próbuje się zakłamać historię i przedstawić jako bohaterów.

Cóż powiedzieć? Skoro jesteśmy tam no to może trochę powspominajmy jak to drzewiej bywało na tej roli i w gospodarstwie chłopo - robotniczym, czyli klasyku Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Może dzisiaj powspominam czas wykopków.

Mówisz, że tutaj na terenach podgórskich wykopki odbywały się we wrześniu i prowadzone były ręcznie za pomocą motyk. Nie dopytałem Cię jak je tutaj nazywano, bo u nas funkcjonowała jeszcze nazwa graca. Prace polegały na tym, że kilka kobiet zbierało się na polach jednej rodziny i kopały do końca, a potem przechodziły na następne pole kolejnego gospodarstwa. Ziemniaki były zbierane do koszy i zanoszone do worków, po które wieczorem przyjeżdżał furman, dla którego to był zarobek stały i zatrudnienie, bo konia miał mało kto tutaj i wóz. Czasem ziemniaki zwożono nawet w nocy , jeśli światło księżyca było dostatecznie mocne. Mechanizacja jakakolwiek dotarła tutaj w środku lat osiemdziesiątych, zwłaszcza konne kopaczki, bo na kopaczki ciągnikowe i kombajny ziemia była za ciężka.

Takie wykopki były wydarzeniem towarzyskim, okazją do pogaduch, obgaduch i plotek. Było to też przedsięwzięcie logistyczne, bo trzeba było zorganizować koszyki, worki, furmana, jedzenie i picie na cały Boży dzień i trzeba było się wykazać, bo zaraz zostało się obgadanym i w wieś poszła plotka, że herbata za słabo słodka, a w kanapkach za cienkie plastry kiełbasy.

A jak to było w gospodarstwie chłopo - robotniczym na Dolnym Śląsku? Wykopki były we wrześniu i do połowy października. Jak pamiętam zawsze kopano kopaczką konną lub ciągnikową i zbierało się ziemniaki. Też było tak, że szło się do kolejnych rodzin mieszkających w naszej leśnej osadzie. Ziemniaki zbierało się na kupki i przykrywało łęcinami, a kiedy był dostępny furman, to zwoziło się je do piwnic i kopców. Łęciny następnie paliło się na polu. Często te ziemniaki leżały tam długo, że pamiętam iż , gdy się zabierało je z pól, to w kopach ziemniaków, pod łętami były już rodziny mysie.

Na ziemniaki, buraki pastewne i marchewkę kopało się i budowało specjalne piwnice na podwórkach lub na polach. Kopało się równy dół , długości kilku metrów, głębokości kilkudziesięciu centymetrów i szerokości może do półtora metra i na nim stawiało się stożkowatą konstrukcję drewnianą z belek i desek, z wejściem w kształcie czworościanu i na nią dawało się kolejno słomę, ziemię, liście dębowe i znowu ziemię. Taka piwnica była trwała i utrzymywała okopowe w odpowiedniej temperaturze, tak zimą jak i wiosną. Nadwyżki kopcowało się też pod liśćmi, słomą i ziemią. Czasem od razu sortowało się ręcznie ziemniaki lub maszyną na sadzeniaki, pastewne i przeznaczone do spożycia przez nas.

Te piwnice były miejscem naszych zabaw. Najczęściej były czołgiem RUDY 102, z którego toczyliśmy zwycięskie boje z niemieckim zagonami pancernymi.

297 746 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!