Menu
Gildia Pióra na Patronite

28 października 2016 roku

Dzisiaj w pół do siódmej obserwowałem na wschodzie nieba niewielki rogal księżyca, który zdawał się kołyską dla upadłych aniołów, a jeszcze niżej niego świeciła jakby uwiązana do satelity ziemi jakaś biało świecąca gwiazda. Jeszcze niżej zza szczytów gór wyłaniała się ogromna różowa poświata, szeroka na cały południowy widnokrąg, to był rodzący się wschód słońca. Te obydwa wschody powodowały tutaj na ziemi intensywny chłód, który objawiał się tym, że na moich oczach niektóre części trawnika i niektóre kwiaty, krzewy i drzewa w ogrodzie zaczęły srebrzyć się delikatnym szronem, który z każdą minutą stawał się intensywniejszy. Powoli stawała się jasność dnia, w której zniknęła gwiazda, a zaraz po niej rożek księżyca, a w ich miejsce ukazał się srebrny błysk lecącego samolotu i biała smuga dymu za nim. Kolor nieba z różowego zmienił się po godzinie na łososiowy, a zza szczytu jednej z gór ukazuje się właśnie połowa kuli pomarańczowego słońca. Tutaj zaś szron na kwiatach intensywnieje, ale fiolet groszku pachnącego jest piękniejszy w tym białym lodowym czepku, pytanie tylko czy przetrwa czy też krzak grochu za chwilę szczernieje i skuli się w sobie śmiertelnym kurczem. Za to ozywione są bardzo ptaki, które świergocą od rana i buszują w hortensji, chmielu i krzewach jaśminu, forsycji oraz kaliny. Dachy okolicznych domów lśnią szronem dotykanym przez jasne i ciepłe promienie słońca, którego cała kula ukazała się już moim oczom. Zniknęła łososiowatość, którą zastąpiła rażąca wręcz jasność nieboskłonu, jak panna młoda w bieli sukni. Jasność staje się kremowa i ogarnia coraz większe połacie nieba. Klucz jakiś ptaków zdaje się leci jakby chciał ogrzać się, a tym samym być jak najbliżej kuli gorejącego słońca. Powoli słońce wznosi się tak wysoko, że jego światło wypełnia mój pokój, a kwiaty rzucają swoje wielokształtne cienie na meble i sciany. Wzory firan też odwzorowują się na północnej ścianie i lśnią obrazy. Słońce jest już takie silne, że powoli odczuwam mimowolnie jego pozytywne działanie na mnie, bo staje się radośniejszy, po prostu cieszę się tym cudnym wschodem, tą cudna przyrodą w blasku szronu i objęciach promieni słonecznych. Jestem uczestnikiem wspaniałego dzieła Wielkiego Wybuchu. Posłuchałem Marka Jurka w RMFFM, a teraz jest mi coraz cieplej w mocnym rannym słońcu. Patrzę przez okno w zachodniej części domu i widzę astry w południowej części ogrodu poddane okowom pierwszego szronu w tym roku. Nim tutaj dojdzie słońce, to minie jeszcze kilka godzin, a więc istnieje poważne zagrożenie, że to są ich ostatnie chwile życia w tym roku i po prostu umierają na moich oczach, ale jeśli tak jest to jest piękna i godna ich wspaniałości śmierć, bo są w srebrnych aureolach jak chrześcjiańscy święci. Dla mnie są jakąś formą świętości poprzez ofiarowane nam piękno i tworzenie w nas wrażliwości i umiłowania dla darów natury. Ciemno zielona trawa również pokryta jest grubą warstwą białego szklistego szronu, a po prawej stronie dumnie stoją w białych koronach cierniowych rozchodniki, lwie paszcze oraz krzak pięciornika, na którego wierzchołku wciąż złoci się kilka kwiatów. Zaś wielkie krzewy aronii są całkiem łyse. Może trzy mocno brązowe liście jeszcze trzymają się swoich łodyg, a reszta już opadła na trawę i również silnie zbrązowiała, a za kilka dni deszcze wgniotą je w trawnik i staną się nawozem dla rośliny, która wydała je na świat i którą jeszcze kilka dni temu ubierały w ogień przecudownego różu. Kilka metrów wyżej rośnie buk, a za nim tuż głóg. Ten pierwszy jest jeszcze w liściach do jasnej zieleni, przez cytrynową żółć, ciemny pomarańcz, aż po jasne i ciemne róże i wreszcie rudości przechodzące w brunatność i brązy. Drzewo głogu jest szersze od buka i wygląda z mojej perspektywy tak jakby obejmowała swoimi gałęziami głóg, na których też są liście w kolorach wymienionych przy głogu, ale wszystkie barwy zdają się być intensywniejsze, wyraźniejsze i ciemniejsze. Pod ich koronami leży już część opadłych z nich liści. Są brunatne i brązowe, i tworzą grubą niby włochatą wykładzinę. Nieco w lewo od nich jest jest bardzo wysoka i nie młoda już mirabelka, która jest już totalnie pozbawiona jakiegokolwiek liścia i jest cieną mieszaniną gałęzi, gałązek i witek, które skrywają tajemnicę wiosennego piękna, kiedy to ponownie pięknie rozkwitnie mirabelka i będzie białym tumanem piękna. A za nia na moich oczach intensywnie opadają dziesiątki liści orzecha włoskiego. Myślę, że to właśnie mocny przymrozek spowodował, że lecą w dół tak gremialnie i tak nagle. W tym tempie za godzinę do półtorej orzech będzie nagi jak mirabelka. Patrzę jeszcze w prawo bardziej do ogrodu sąsiadów, a tam harmiderząc aparatami głosowymi, dziarsko z drzewa na drzewo przelatują kosy. Wysoka czereśnia jeszcze posiada jedną trzecią rudych i różowych liści, a ze śliwy liście nie chcą spadać i większość wciąż jest intensywnie zielona, a tylko niewielka ich ilość zażółciła się. Grusze i jabłonie są silnie przerzedzone w swej listnej pokrywie, a trawnik pod drzewami wypełniają kolorowe listne kobierce, w których z galanteria podskakują kosy. Wrony i kawki czają się na drzewach, czekając aż karmiąca kury sąsiadka pójdzie sobie do domu, a wtedy one przystąpią do ucztowania wraz z kurami. Pora na kawę, dobrą aromatyczną i mocną poranną kawę.

297 748 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!