Menu
Gildia Pióra na Patronite

26.07.2016r.

fyrfle

fyrfle

Dzisiaj Wielkie Święto - imieniny Anny. Z tej okazji jest bardzo słoneczny dzień i bardzo radosny ja jestem. Z tej okazji w parafii jest odpust i będzie w pewnej malowniczej kapliczce koncelebra. Z tej okazji rozkwitł pierwszy mieczyk - limonkowy, jest przepiękny, rozkwitł kolejny też kwiat róży i też jest niesamowicie piękny. Z tej okazji pewnie powróci do mnie trochę pokory, a czasem to mam pragnienie by się zadomowiła, ale na szczęście chyba dla mojego całokształtu, to pragnienie to jest krótkotrwałe i ustępuje pod natłokiem codzienności, w której pokora mogłaby być zabójcza dla sarkazmu, kpiny, dosadności, a te we mnie prócz szczęścia i radości, miłości są najważniejsze - oczywiście jest jeszcze ta bezgrzeszność pozwalająca pewnie stąpać i zaglądać sacrum w oczy i wyciągać z nich tony belek profanum. Tymczasem jest spokojnie - kury gdakają, cukrówki fukają, wróble ćwierkają, kosy skakają, a storczyki cudownie wyglądają. Normalnie sielskość wsi dogmatyczna wręcz. Trzeba mi wypić porządnie mocną i naturalnie aromatyczną kawę, a potem trzeba skosić ten trawnik przed pewnie kolejną burzą lub intensywnym deszcze, a może jednak modlitwy wykreują błękitne niebo z dyziowatymi barankami chmurek i spacer na odpust będzie spokojną i radosną obserwacją dokonań Wielkiego Wybuchu w dziale Przyroda. Tu wspomniało mi się o wczorajszej tęczy na wschodzie, która była swoistym łukiem tryumfalnym, uwieńczeniem piękna natury I hołdem dla zjawisk atmosferycznych.

Tymczasem piję tą kawę i zażeram się czekoladą z rumem i tak mi przyszło do głowy, że z ludźmi z przeszłości jest tak jak ze starym lasem - taki las się wycina, a z najlepszych drzew buduje się most do przejścia po miłość, po czym ten most się pali za sobą. Tak jest najlepiej, tak jest najwygodniej, tak sprawiamy, że nie ma po co się odwracać, tak więc mniej boli. Nie ma co kąsać - jest tylko nowe kochające.
Jeszcze sobie myślę, już siedząc na tronie, że kościół to zjawisko socjologiczne, filozoficzne, psychologiczne, biznesowe, polityczne - ale, że jednak nie jest to wiara. Wiarę trzeba odnaleźć w sobie, wiarę daje drugi człowiek, ale jednak nie daje jej coś co nazywa się kościołem. Samego Boga zaś musimy odnaleźć poprzez przyrodę lub postawionych na naszej drodze życiowej ludzi, bo indywidualnie nie przemawia do nas, a rzekome Jego księgi są bardzo niejednoznaczne i nigdy nie wzbudziły we mnie wiary, a jedynie podejrzliwość, dociekliwość - kto?, co? , po co? , komu? No dobra trawa czeka.
Trawa była mokra, ale dobrze, że w miarę wcześnie wyszedłem, bo pod konie koszenia upał stawał się nie do zniesienia i jeszcze te "ślepaki" gryzące , powodujące bóli świąd. Niby niewinna żartobliwa dyskusyjka gdzieś tam na fejsie się wywiązała, le fakt - Polacy i Polki powinni być wychowywani w duchu konia prawdziwego i w duchu konia właściwego. Każdy powinien być uczony jak galopować, jak się zagalopować i jak dać się ponieść, tak żeby ostatecznie koń się spienił. Co to za amazonka co nie umie konia postawić do galopu i puścić mu piany z pyska. A już nie daj Bóg jak dżokej dosiada wyłącznie ogiery!!! W ogóle problematyka konia stanowi o szczęściu narodu, bo co z tego, że koń jest nie kastrowany, ale jednak jest wałach, wtedy jest nietakość i klacz bywa puszcza w galop z tabunem. Oj niedobrze, ale módlmy się za konia naszego powszedniego, bo nie przymierzając - koń to życie!
Ostygnę trochę, nabiorę trochę koni - ich mocy i pójdę jeszcze zerwać strąki fasoli, które takowoż smacznie zażółciły fragment warzywniaka ze strączkowymi.
A dzisiejsze słowa Ewangelii mówią: Szczęśliwe wasze oczy, że widzą, i uszy, że słyszą. To prawda, bo tak wielu mając oczy szeroko otwarte nie widzi i mając uszy nic nie słyszy, raczej takich jest 99,9%. Są tylko stadem owiec podążających za dzwonkiem psa pasterskiego, a ta jedna dziesiąta procenta, to te szczęśliwe "czarne" owce, które są owym ziarnem, które padł na glebę żyzną i urodzajną i wydało plon stukrotny, dlatego chwalcie Pana, że dał Wam spotkania na Waszej drodze fyrfle Jego umiłowane. Moja skromność mnie samego wręcz poraża. Cóż rzec. "Mamy tylko siebie, wielką mamy moc". "Na przekór wrogom".
Nazrywałem nam setkę strąków fasoli, może nawet dwie. W każdym strąku ziaren pięć, a nawet tajemnicze sześć. Będziemy je łuskać je i w kieszeniach je przechowywać, a kiedy przyjdą i wyrwą nas z siebie, zdążymy jeszcze ziarna w glebie miłości pozagrzebywać. Odrodzimy się plonem tysiąckrotnym, lotnym jak skrzydło motyla jest biletem w wielość stron powrotnym. A wiesz widziałem takiego motyla, przeleciał chwilą nad warzywnikiem, wiatr zmienił w słodycz daktyla, a może był samym toruńskim piernikiem? Jego cień kiedy na kwiat dyni padł, stał się momentem zwrotnym, i serce miodnej pszczoły skradł. Pozostawiła go z pyłkiem zazdrosnym, a motyl był malarzem , ułożył ich życie w bezpruderii kolaże. Zawołał mnie też czosnek, bym wyrwał go ziemi do samych korzeni, już nie czuł się jej potrzebny, już moje życie chciał w smak zmienić, być genialną przyprawą, tego co zwą przez życie przeprawą. Spotkałem też i gawędziłem z nadzwyczajną ferajną, ich których zowią babką zwyczajną, tuz pod słonecznikiem co w noc wpadł w szał, i do gwiazd w nocy rwał.Urósł tylko na wysokość pięciornika, ale wierzy ufa, a jego moc mnie przenika. Rosnę więc rosnę jak miodny aromat lewkonii, jestem tym do kogo lgną, kto pięknem tworzy i chroni. Jestem tym miejscem , w którym odpoczywają chwilę, i przepoczwarzają się w te - Ty wiesz - w brzuchu motyle. Jestem ich tak niewyczerpanym źródłem i choć czerpią tyle, ja nie chudnę. I widzę jak chylą się do mnie chmury, jakby chciały zejść z krzyża nieba, i nim skonają deszczem, chcą zaczerpną rozmnożenia chleba, napić się radości wody, popaść w stan słodkości cienia ochłody. Potem w błękicie dzowneczka zobaczyłem ,że wspomnienie soboty tam sobie mieszka - ten ogród, to popołudniwe słońce, ten płomienie radość rozpalające.
Ludzie, którzy mają dom winni mieć ogrody, winni mieć warzywniki, winni mieć kwietniki, winni jednoczyć rodzinę w tradycji ciepła, zapach i smaku ogniska. Nie ma nic piekniejszego, gdy do dziadków przyjeżdżają wnuki, aby od nich pobierać tego podstawowego piękna nauki. Jakąż jest radością, kiedy latorośle rwą porzeczki na koktajl, szczypior do kanapek lub koper i pietruszkę do niedzielnego obiadu. Nie ma większego szczęścia, kiedy dziadek wnuka uczy nazw warzyw, kwiatów, krzewów, i na nich buszujących owadów. Nie ma nic cudowniejszego nad to jak wnuczka z babcią przygotowują drożdżowca. Kimżesz jesteście, którzy mając domy, nie tworzycie raju z drzew, kolorów, zapachów, cieni i spojrzeń podczas popołudniowej kawy w ogrodzie? Nie o taką Polskę chodzi Bogu. Nie o takich Polaków zabiega Dzieło Stworzenia.
Ognisko ma dawać ciepło, a ogień ma być źródłem wspólnoty, dlatego w sobotę wzdrygłem się, kiedy uświadomiłem, że ogień był źródłem nienazwalnych mąk człowieczych zadawanych przez drugiego człowieka. Trzeba stale się kontrolować, stale się odnosić, czy nie posuwamy się w naszej wolności do bestialstwa. Więc niech ogień będzie tylko ogniskiem , a nie stosem. Niech ogień będzie wspólnotą ogniska, tymi uśmiechami, tym wsłuchaniem, tymi żartami, tym smakiem pieczonego chleba i ziemniaków.
Nim było ognisko, to warto usiąść do wspólnego obiadu, może chociaż jeden raz w miesiącu i porozmawiać nie chwaląc się, nie wywyższając, ale wspólnie ten obiad tworząc - rodzinność budując , polskość rozsławiając.
Po obiedzie iść gdzieś w pola pełne traw i kwitnących ziół. Nasycić się zapachem ich, popatrzeć jak dojrzewają ostrężyny, jak płoną ognie krzewów kaliny, tym różem przechodzącym już w czerwień, że zdaje ci się, iż widzisz właśnie ten krzew gorejący - Ducha Świętego, i faktycznie ona nim jest, bo zostaje w tobie potężna siła do życia, do przełamywania barier, do parcia do dobra i konsekwentnego robienia dobra. Lepiej też widzisz świetlne refleksy tańczące w nurcie potoku, więc mocniej sycisz się pięknem tego spektaklu - widowiska dnia, słońca, wiatru, liści nadbrzeżnych olch. Modlisz wtedy, żeby ten potok ożył kiedyś wreszcie żabami, rybami, ważkami, pijawkami, zaskrońcami, ciernikami - na razie piękna aż do grynszpanu woda jest martwa, a przecież nie przystoi, aby woda nie była życiem. jeszcze rozkruszyłem w dłoni kłos, wydmuchałem plewy i zostawiłem sobie ziarno, i miało taki dobry smak, takiej normalności, w niesamowitości, w wolności, w pięknie przestrzeni, w panoramie górskiego zbocza.

297 721 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!