miesiąc: 4.
Cztery miesiące przeleciały przez palce jak piach. Nim się obejrzałam, a tu już siedemnasty dzień lutego. Przeleci marzec, przeleci kwiecień, maj, a potem będzie czerwiec. I dni popłyną jak rzeka. I w końcu nadejdzie ten jeden - wybrany. Jeden - najgorszy. I zostanie głucha cisza i wszechobecna pustka. A wtedy - uduszę się. Już teraz czuję, jak powoli brak mi tchu, kiedy tylko myślę o pociągu ekspresowym do Warszawy z Opola. I kiedy wyobrażam sobie płytę lotniska, a potem samolot wzbijający się w powietrze. Dwie godziny, 120 minut i będzie dzieliło nas pół kontynentu. I już nie będzie jego rąk i jego głosu. I już nie będzie bezpieczeństwa i ramion - gdzie mogłam ukryć się przed całym złem świata. Zostanie tylko zbyt głośne buczenie laptopa nocami, wyczekiwanie przyjścia listonosza każdego dnia, pourywane skrawki wyznań, rzucanych w pośpiechu do słuchawki i przytulanie ekranu laptopa, by przywołać nanosekundę bliskości....
***
Za każdy, najmniejszy nawet, odzew - szczerze dziękuję...