Menu
Gildia Pióra na Patronite

29.04.2021r.(czwartek)

fyrfle

fyrfle

CYGAŃSKICH NOMADÓW REAGGEAE, WĘDROWNYCH PASTERZY TANGO.
Wczoraj, miałem dziennik pisać, według wcześniej skomponowanego planu, a potem w trakcie pisania, jak zwykle pisanie poszło w cudne manowce chwili. Miała być proza wyważona i z dystansem, a napisało mi się tradycyjnie - emocjonalnie i ironicznie przeważnie. To dzisiaj nawet nie próbuje porządku i kombinowania, aby było cacy i podobało się wszystkim. Czyli nie będę negocjował z moim wnętrzem, a zatem żadnej konfabulowanej prawdy, mijającej się z oglądem rzeczywistości nie będzie. No właśnie, zza chmur wyszło słońce, czyli jak napisała filutka - dzień będzie piękny i szczęśliwy, jak wszystkie dni. Górale prognozują pogodę, to Góralki wskazują, jakie są dzisiaj ścieżki Pana, przygotowane dla twoich stóp i ust. Czemu nie. Nie piszę serc, rąk, dusz, wnętrza, głębi, bo to jest takie oklepane i wręcz zdarte w literaturze, a zwłaszcza w poezji trąci już faktycznie plagiatem i grafomanią. A stopy i usta wciąż są moim zdaniem pomijane w literaturze. Na stopach ni łzy, ni anioła, ni jego skrzydła, ni nawet pióra, ni hu hu, krztyny anielskiego puchu. A usta wiadomo. No bez ust?! Miłość nie miała by smaku. A przecież ma. Kto kocha jest jego cesarską mością smaku. Oj się by strzeliło elaborat, ale zaś paradoks, czyli feministyczne strażniczki pozycji misyjnej, zaszczekałyby mnie i napisały setki paszkwili do Administratora, że ukryć, zdjąć i usunąć ze strony. Czemu one tak piszą? Zamiast jak filutka prorokować dobro i proste mądrości? Cokolwiek by nie uczyniły, to już powinny wiedzieć ze trzydzieści lat - wszystko na nic - miejsce kobiety jest w drugim szeregu. To męską sprawą jest iść na wojnę, odkrywać Marsa, przeszczepiać wirusy z gacków na ludzi i potem tryumfalnie ogłosić - odkryliśmy szczepionkę, już na 199 mutację, tę z Mozambiku, a jesteśmy o krok od wynalezienia antidotum na wersję warmińską, ale już nie na mazurską. Kobieta, jak śpiewała i śpiewa Alicja, ma czekać i być pałeczką dla werbelka, w którego za pomocą kobiety i werbelka uderza nadzieja, wydobywając z werbelka cichą muzykę, codzienny rytm, akurat taki, aby nie zbudzić dzieci wychowywane i pielęgnowane przez piękniejszą połowę ludzkości. Nomen omen na Marsa poleciał łazik, ani chop, ani baba. Zatem nie ma co skarżyć, choć jest komu, a trzeba spojrzeć prawdzie i rzeczywistości w oczy, czyli wziąć byka za rogi, a mężczyznę, jeśli jest oczywiście w domu, to dopieścić i sprawić, że - a nuż nie wsiądzie już do tira, a będzie woził chleb z piekarni do sklepów, czyli popołudnia i wieczory, będziecie mogli razem spędzać, podziwiając odbudowujące się po zimie jagody i wrzosy, właśnie z nadzieją na obfite owocowanie leśnych malin i ostrężyn. Wiem. Trudne. Wierzcie mi i filutce. Po co uciekać przed przeznaczenie, jak przeznaczenie, choć patriarchalne, jest szczęściem i spełnieniem. Góralki wiedzą i Cyganki też, no to wróżą i prorokują, głosząc wszem i wobec. Amen.
Włóczęga zatem to jest esencja podróży, którą, jak śpiewała Pani Alicja miłość jest. Bo w naszym magicznym domu Polska, wszystko się zdarzyć może, trawestując Panią Hannę i słowa, które zawiera cudnie śpiewana pieśń. Czemu się zatem nie morze zdarzyć (bo się pisze przez ż), dość wyboista, wędrówka wzdłuż szlaku cesarskiego, na odcinku od stacji PKP w Wieprzu do ronda na granicy Wieprza i Żywca, za którym sam browar arcyksiążęcy. Cuda są, bo nam się zdażyło! Takie jest rzycie, gdy chce się żyć. Poszliśmy. Szliśmy między dwoma rowami, wykopanymi między "Cesarką", a stawami arcyksiążęcymi, którymi dziś zawiaduje skarb państwa. Cudne manowce spacerowania i wędrowania. Naprawdę, my nie szukamy szlaków oznaczonych przez PTTK, czy jakieś gminy, czy innego jeszcze kogoś szlaku zawartego w czymś, co jak mówią pożytku publicznego i tylko profity. Przecudnym doznaniem jest przyglądanie się temu, jak na naszych oczach rosną, od początku wiosennie roślinki i uświadomienie sobie, że za dwa lub trzy miesiące dookoła będzie jeden wielki gąszcz traw i wszelkich ziół: ozdobnych, leczniczych i wybujałych w ogromną czuprynę barw, które jeszcze bardziej intensyfikują nasz odbiór, przez ich komitywę ze słońcem, wiatrem, czy porą dnia i nocy. Spod naszych stóp właśnie rozwijały się szale cytrynowych pierwiosnków i ostatnie frędzle kwiatów swoich, prawie zanurzały w czystym nurcie rowu po lewej naszej stronie. Rów po prawej stronie był wypełniony zeschniętymi trzcinami pisanymi przez przestrzeń jako trzciny i tatarakami, które zdawały się taplać w rześkiej wiosennej wodzie. Pomiędzy nimi skrzyły się jednak zdecydowanie złote mini patery kwiatów kaczeńców. Piękne obficie wybujałe kępy, które porywały oczy, że nogi ledwo nadążały i musiały sprowadzać wzrok do porządku, gdyż w takich warunkach nieodpowiedzialnie gonić nie wolno. Pod stopami, obutymi w kalosze, a w moim przypadku w gumofilce mogłyby zostać zgniecione kolonie zawilców, wygrzewających się w strumieniach promieni słonecznych, słońca chylącego się już do zeskoku skoczni imienia Adama Małysza, a potem na noc podreperuje się zabiegami, najpewniej tego dnia w Herceg Novi i wykąpie się w najczystszym z najczystszych Adriatyku. Szliśmy zachwyceni. Zakochani jesteśmy pewnie od zawsze. Tylko czas musiał się wypełnić. Przeszłe dni, były tym piękne i w tym szczęśliwe, że zmierzały do tej wiosny, naszej wiosny, pięknej i szczęśliwej, waszej wiosny. Nigdy nie mówcie zatem nigdy podpowiadała nadzieja i nie obrażała się, że wtedy nie słyszeliśmy jej. Przyszedł czas usłyszeliśmy. Jest czas niewyobrażalnego szczęścia, nieopisywalnej miłości, niewysłowionego dobra.
Dywany, gobeliny, arrasy, czasem rozprześcieradlone , wręcz jakby rozdarte, tak postrzępione artystycznie były kwiaty złocieni, mniszków, zawilców i pierwiosnków i doprowadziły nas bliżej ronda, już za drogę ekspresową 1, to ta co ze Zwardonia do Gdańska prowadzi. Za mostem przeszliśmy do krainy bobrów. No właśnie. Kraina bobra cudowna, jak jakaś sceneria do ekranizacji "Romantyczności" albo "Świtezianki", z co najmniej udziałem Hopkinsa i Emmy Thompson oraz Debry Winger, w reżyserii Antonioniego albo Najlepiej Davida Leana, tylko, kto ich wskrzesi, czy filutka ma już moc wskrzeszania, a i Jezus wskrzeszał ciała po tygodniu, a tu wymagane jest faktyczne powstanie z prochów. Taka cudowność, tak romantyczne miejsce, czyli nimfy bagienne, rusałki w magie brzemienne i same bobry, które sobie śpią w swoich podziemiach albo młode prokreują. A tu zaraz, u początku, tej krainy przeczystej, choć bagnistej, ale na wskroś przygodowej i lirycznej taka myśl. Myśl z polskiego kina, czyli Koterski i Konrad, zatem powróciłem do "Dnia Świra". Nie nadążacie? Ja też. Skarpetki, które założyłem rano, kupiłem onegdaj albo tylko hen hen w onym, anglackim supermarkecie (anglacki, to zdaje się Kostner w jego wodnym świecie) i żeby były zdatne do założenia ich na nogi moje, to musiałem nożyczkami je rozciąć i chodzę. Koterski jest mistrzem obserwacji codzienności i pokazuje życie jakim jest, bez przerysowań. Prawda o naszym życiu, o nas ludziach jest tak trywialnie okrutna, że aż szyderczo śmieszna. Dlatego potrzebujemy się wycerchlić, oczyścić, wykatharsisować, w takich miejscach, jak te pocięte olchy i wierzby przez bobry, ich tama z kawałków drewna oskórowanego do białości i z wszelkich chaszczy, ta mętna i na przemian czysta woda w tym dziwnym cieku wodnym i wreszcie te wzniesienia nad tą wodą pełne akurat zachodzącego słońca i tysięcy kieliszeczków zawilców.
Potem przez rondo, ale nie same rondo, ino łuczkiem, boczkiem, a przed witryną ogromnie szklaną i wielką "Jadłodajni" i już jesteśmy przy moście na "Rybnym". Mostem na drugą stronę do "Zgody" i po prawej stronie mamy tysiące skrzynek, w których w świat Żywiec opuszczą "Warka" "Specjal" czy "Porter". Idziemy wzdłuż "Rybnego". Na pętli pasażerowie czekają aż odkryją w sobie "Passenger" i Igy Popa, a stąd już tylko krok, aby wyciągnąć z Rybnego pstrąga i polecieć nim do Arizony, romantycznej krainy amerykańskiego snu według Emira Kusturicy i Goraana Bregowicia. Mój Boże, jak smutnym i rozdzierającym fakt, że tak nie wielu, może jednostki, zatańczyło swoją depresję do "Gypsy reaggae" i skończyło kreując swoje "nomad tango". Potem wyobraziłem sobie jak filutka i ja pedałujemy tym drewnolotem (wole z drewna, tak to widzę wyobraźnią) i unosimy się nad "Rybnym", aż do miejsca, gdzie wpada do "Rybnego" "Glinny", a lecimy w asyście kompanii honorowej złożonej z komand niebieskich i zielonych ważek oraz czerwonych i błękitnych motyli, tych tutaj gwiazd na zielonych nieboskłonach łąk Żywieckiego i Radziechowskiego lata. A za "Rybnym", którego przekroczyliśmy mostem, były pola rzepaku i słońce wygasło za randami Beskidu Śląskiego. Dostaliśmy co chcieliśmy. Dostać, co się chce, to wtedy, gdy wie co się chce, a wiedzieć każdemu przypada swoje.

297 734 wyświetlenia
4773 teksty
34 obserwujących
  • kukaczka

    29 April 2021, 12:06

    ..nieźle pojechanie..

    od fyrfle
    • fyrfle

      5 May 2021, 14:54

      Staram się nie nudzić w życiu, co przekłada się na często pojechane w niezły odlot pisanie :)