Menu
Gildia Pióra na Patronite

28.04.2017r.

fyrfle

fyrfle

Budzimy się o piątej rano. Jeszcze przytulenia, jeszcze pocałunki, tak by przywrócić ustom uśmiech, duszy wigor, a ciału energię do bardzo długiego i intensywnego, ale jak co dzień szczęśliwego dnia. Ubieramy się, po czym sprawdzamy czy wszystko jest spakowane. Jeszcze robimy sobie śniadanie, kawę i herbatę do termosów, kanapki na drogę i jeszcze pakujemy do plecaka jabłka, banany i różne słodycze czekoladowe, marcepanowe i we wszelkich połączeniach.

Wychodząc robię zdjęcie wyłączonym kurkom kuchenki elektrycznej i rozłączonemu z siecią żelazku. Pogoda jest typowo listopadowa, a więc jest zimno(tylko dwa stopnie Celsjusza), pada deszcz, wieje wiatr, panuje dookoła totalna mgła. Wszystko to nie przeszkadza ptasiej ferajnie, która treli w najlepsze i bardzo głośno oraz czuję się tą ich wesołość, radość i chęć do każdej minuty życia. Idziemy na stacyjkę kolejową, oglądając po drodze pozamykane na chłód kielichy tulipanów. Za to nic sobie nie robi z deszczu i zimna czeremcha i jej kwiaty wkrótce wypełniają przestrzeń naszych ciał i docierają do ducha, przemieniając nas w pochwalne słowa i uśmiech.

Chwilę stoimy na peronie pod parasolami, bo kolej jest takim gospodarzem i mamy takie władze gminne, że nikt nie jest w stanie wymusić postawienia na chociaż wiaty, aby podróżni mogli się schronić przed wszelkimi opadami i tutejszymi wiatrami. Dookoła oczywiście syf, brud i śmieci. Nagle słyszymy trzask i łomot, to samochód dostawczy wjechał na nieoznakowaną i niezabezpieczoną wysepkę na drodze powiatowej, którą budowniczy zostawili samą sobie budując tak zwany lewoskręt. Myślimy, że w półciężarówka właśnie straciła zawieszenie. Robi się korek, bo uszkodzony samochód blokuje pas ruchu i nikt następny nie może go ominąć. Nadjeżdża pociąg.

Wchodzimy do składu, kupujemy bilety i siadamy na krzesełkach i jak zwykle zajmuję się obserwacją podróżnych. Przede mną siedzi szczególna persona, charakterystyczne indywiduum, wysmalcowane buty, spodnie w kantkę, kusa kurteczka i jarmułkowata czapeczka, zaś oczka rozbiegane, wyniosłość i wyższość na twarzy - to jest właśnie funkcjonariusz Policji aktywu tak zwanego kierowniczego. Odbiera telefon i to sakramentalne zdradzające go niby powitanie wypowiedziane tym jedynym tonem wyższości i nie znoszącej sprzeciwu wyniosłości - co tam kolego! Pies wywąchał psa.

Reszta podróżnych słucha muzyki ze smartfonów, a może radia. Za nami siedzą też młodzi ludzie bardzo, chyba licealiści, a może wcześni studenci. Ona elegancko ubrana i piękna jak to Polka - jest bardzo wyważona w swoich opiniach i jednocześnie ze słów jej bije młodość, trzeźwość i siła życia. Oni ubrani byle jak, ale markowo i drogo. Obgadują kolegów i znajomych, plotkują o nich w najlepsze i oceniają , dopuszczając się wszelkiej ironii, sarkazmu , nie rezygnują też z bezpardonowego szyderstwa. Na to wszystko nakłada się głośne chrapanie ogromnie barokowej kobiety, której głowa zwisa na piersi. Mam nadzieję, że dogadana jest z konduktorem i obudzi ją u celu jej podróży, bo jej sen wygląda na totalny - jakby cukrzycowy, a może jak to pracownica rannej zmiany klasyczna, jest zaprogramowana jak wszyscy dojeżdżający codziennie do pracy i na trzysta metrów przed celem po prostu sięobudzi i wyjdzie z pociągu jak gdyby nic.

Wychodzimy z pociągu i wchodzimy nad tory , na kładkę prowadzącą do dworca PKS. Idziemy na tak zwany dolny plac, skąd mamy odjechać autokarem do Pragi z biurem podróży "Tęcza", które to swoje autokary wynajmuje od odpowiednich przewoźników. Czekamy na dwa autokary ze Śląska i Małopolski, które tutaj wymienią się pasażerami - ci co do Widnia przesiądą się i ci co do Pragi też się przesiądą, no i jeszcze dosiądą się tacy jak my - tutejsi. Na szczęście ławek jest bardzo dużo i są zadaszone porządnym szerokim i długim dachem, więc spokojnie możemy poddać się obserwacji kosów i gołębi, które też gromadnie chowają się przed zimnym i gęstym deszczem. Deszcz wywiódł z ziemi dziesiątki dżdżownic, w tym ogromne rossówki, z którymi kosy nie bardzo umieją sobie poradzić i w końcu zjadają te mniejsze w całości lub rozpołowiąjąc je sprawnie dziobami. Gołębie zmoknięte jak kury stoją nieruchomo skulone w liczbie około trzydziestu. Obserwujemy trzy samice kosów i jednego samca. Trwają jakby zaloty, specyficzny taniec podskoków i podfrunięć, ale żółty dziób rezygnuje. Pewnie zdał sobie sprawę, że wszystkie one to wielodzietne już matki i stchórzył.

Schodzą się też podróżni i zjeżdżają. Na początku są same kobiety i zastanawiam się czy nie wykupiliśmy jakiś turnus lesbijski czy cóś abo cuś. Przyjeżdża pierwszy autokar, to ten do Wiednia i wysiadają z niego ci, którzy przesiądą się do naszego i pojadą z nami do Pragi. Po kilku minutach jest drugi i wysiadają z niego ci, co przesiądą się by podróżować do Wiednia. Upewniamy się, że autokar jest właściwy i podlega właściwemu biuru podróży, po czym dajemy bagaż do luku i siadamy na miejscach trzy i cztery. Oczywiście następuje zamieszanie, bo wycieczkowicze nie potrafią właściwie odczytać numerków siedzeń i przydzielić je do właściwych foteli, ale po kilkunastu minutach kumata pani pilotka i przewodniczka wycieczki usadza wszystkich na właściwych fotelach. Ze wstępnej obserwacji wynika, że w wycieczce uczestniczą osoby umysłowe i raczej klasy robotniczej fizycznie pracującej nie uświadczysz. Autokar rusza w kierunku Śląska Cieszyńskiego i potem do autostrady D1, którą powoli, bo powoli, ale dodyrdamy do Pragi. Jedziemy przez Śląsk, Morawy i Czechy. Na zewnątrz jest bardzo zimno i bardzo deszczowo, a w okolicach Brna będzie po prostu padał śnieg i świat dookoła będzie w jego bieli. Na początku byłem zaniepokojony rejwachem z numerkami foteli, pomrukami niezadowolenia, a nawet przekleństwami, a że do nich dochodził zapach leków ziołowych nasercowych od starszej części towarzystwa, to myślałem - co to będzie, ale wszystko się unormowało i rozpłynęło w fachowych radach i opowieściach o mijanych terenach pani pilotki. Tłumaczyła nam, żeby pewnych polskich słów w Republice Czeskiej nie wypowiadać, bo to są po ichniemu przekleństwa. Nie szukaliśmy więc niczego w Pradze. Wiele mówiła o niechęci wzajemnej Czechów i Polaków, o tym, że Czesi blokują każdą próbę polskiej inwestycji, o tym, że różnice są fundamentalne i muszą zaogniać, bo każdy prawie każdy Polak to katolik i 80 procent Czechów to ateiści, więc słodko i przyjaźnie być nie może. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy będą jakieś akty wrogości wobec nas w Pradze. Ale pomyślałem, że przecież gorsi od Niemców czy Austriaków mimo wszystko być nie mogą, bo oni jednak ponad wszystko zlewają całość bytu.

Postój na stacji benzynowej w Cieszynie. Kibel za złotówkę, a ja nie mam drobnych, a w kasie babsko nie chce rozmienić, ale jak kupisz oferowane psie żarcie to suczyszcze rozmieni - wot blać, myślę sobie i mówiąc przekleństwa na nią po cichu szukam innego czegoś, więc idę do hotelu, a tam za dwa złote wysikałem się prawie z cmoknięciem w pompkę przez uprzejmego recepcjonistę. Jeszcze raz potwierdziła się prawda, że za darmo dostaniesz tylko po buzi, taki jest po prostu anty człowieczy system społeczno - gospodarczo - religijny zwany kapitalizmem Karolku. Podróżując dalej zwracają naszą uwagę farmy fotowoltaiczne , których na Śląsku Czeskim jest wiele. Nie ma za to przez całą podróż ani jednej elektrowni wiatrowej - wiatraka!

Następny postój za Austerlitz na stacji benzynowej z ich charakterystyczną restauracją samoobsługową, Subwayem, KFC i Królową restauracji wszelkich czyli Mc Donaldem. Mc Donald i sikanie za darmo. Na razie mamy kawę, herbatę, kanapki, słodycze i owoce więc nic nie kupujemy, tylko oglądamy z ciekawością przybytki szybkiego żywienia, zwłaszcza tą samoobsługową jadłodajnie i mam bardzo mieszane uczucia, co do jakości onych potraw. Że przedstawicielki mojej familii pracują bądź pracowały w Mc Donaldzie, to mam zaufanie do tej restauracji, bo obsługa jest szybka, kawa bardzo dobra i duża, a nie naparstek za horendalne pieniądze, ciasta naprawdę smaczne i jedzenie ma też swój charakterystyczny niepowtarzalny i dobry smak, choć oczywiście zawsze żywienie się w knajpach, to w naszym wykonaniu jest ostateczność.

Ostatni etap autostradą D1 do Pragi, która jest w wiecznej przebudowie i wleczemy się jak larwy motyla. Myślę też, że wybudował im ją Hitler, bo jest stukająca jak kiedyś A Czwórka od zachodniej granicy na Śląsk. Pilotka dalej ostrzega nas przed złodziejami w Pradze, by portfele nosić z przodu i plecaki i stale, ale to stale kontrolować czy są przy nas,czy nie ma obok jakiegoś sztucznego tłoku, po prostu stale mieć wzmożoną uwagę, bo zabytki Pragi nie są warte naszego portfela.

Wychodzimy w Pradze z autokaru i zaraz rozpoczynamy zwiedzanie części starego miasta z miejskim domem reprezentacyjnym, pomnikiem ducha teatru i dziesiątkami bajkowych kamienic, które perfekcyjne są oderestaurowane za unijne pieniądze, a i nie uległy zniszczeniu, bo Czechom nie wpadłoby do najbardziej chorej głowy, aby wywoływać powstanie , jeśli nie ma 100 procentowej pewności, że się je wygra, a tym samym doprowadzić do zrujnowania dorobku kulturalnego narodu i de facto by skazać ludność swojego miasta na barbarzyńską śmierć z ręki bestialskich oprawców. Tak, tak Karolku.

W końcu idziemy na obiado - kolację do jednej z tamtejszych knajpek, których tam jak gołębich kup. Brambory, sztuka wieprza i krztyna dziwnej co najmniej zeleniny, a więc zabranie kanapek było słuszne. Potem idziemy na Józefów czyli dzielnice żydowską i bodajże rynek. Taka kondensacja pięknej architektury, że w sumie nie wiele już pamiętam i musiałbym zerknąć na zdjęcia. Chodzą uzbrojeni po zęby policjanci z karabinami maszynowymi. Znak czasów. Dzielnica żydowska, tłumy kolorowych, uśmiechniętych i wszelce szczęśliwych ludzi, bawiących się, cieszących się tą chwilą i tym pięknem, tłumy we wszystkich kolorach skóry i wszelkich językach świata - to co tak nie lubią wszelcy fanatycy religijni, którzy chcą by oni byli Babilonem, a wierni smucili się i uprawiali cierpiętnictowo. Złoszczą się więc i szukają zakręceńców życiowych , aby ci za obietnice wyuzdania wywalili się w powietrze, pozbawiając życia tych, którzy chcą wolności, radości, radosnej modlitwy, Boga jako Przyjaciela - Wesołego Przyjaciela Człowieka.

Zegar Orloj, pomnik Husa, kamienica Kafki, ktoż to w Pradze i w Czechach nie mieszkał,bądź przynajmniej nie gościł z tych najbardzij znanych, zakręconych i wielbionych lub znienawidzonych. Byli chyba tam wszyscy. I na nich Czesi teraz zbijają majątek od turystów. Wreszcie docieramy do Wełtawy i przez most Czecha idziemy do autokaru. Przewodniczka nawija wciąż. Ma wiedzę i tysiące anegdot w głowie. Szacunek.

Hotel Imos jest gdzieś jeszcze za Letnianami. Pokój ma łóżka dwa, jedno tylko krzesło, dziwne obrazy na ścianach, ciaśniutką kabinę prysznicową, nie ma żelazka i nie ma czajnika elektrycznego - nyndza, a więc już wiadomo, co trzeba wzionć na następny wyjazd z tym biurem ewentualnie. Bez parzonej kawy to jak noc z kastratem - prawda Karolino!

Hipermarket Globus jest o 300 metrów od hotelu Imos. Poszliśmy po wodę mineralną, "kasztany", studentskie, wino na noc, sery i bułki na jutro.

Z okna w hotelu obserwujemy śpiewające kosy i pracowite sroki, które całkiem spore gałęzie zbierają do gniazd. Wino , które wybraliśmy jest naprawdę smaczne...

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • 4 May 2017, 15:13

    Też lubię marcepan w różnej konfiguracji.