Alice weszła na wzgórze skąd rozpościerał się widok na całą okolicę, targała za sobą synka, który mozolnie wdrapywał się za nią. Stała tak wpatrzona w dal bo nic nie dostrzegała a jedynie zarysy kontury jej dalszej drogi. Ranne słońce odbijało się jak lustro od stawu zamkowego* i oślepiało, stała w jasnej poświacie, trochę ciążył jej ten synek ale maluch uparł się i już. Nadzieja była tak jasna i świetlista że ona nabierała powietrze w płuca jakby chciała wchłonąć tę chwilę nieziemsko optymistyczną mimo zbliżającego się upału i braku czegokolwiek; sakwy z wodą, grosza w pończosze. Była znów wolna a to było najważniejsze. cdn
to zależy o który pytasz , drugi był brązowy a trzeci skradł oprawca od nogi złamanej razem ze swoją mamuśką, o ie dobrze pamiętam był takiego samego koloru jak ten pierwszy , na pewno zarówno pierwszy jak i trzeci były prezentami komunijnymi moich dzieci